Powiedziałeś, że stanę
się zaprzeczeniem samej siebie.
Słuchałam tych słów,
ciesząc się naszą bliskością.
Nauczyłam się chwytać
twoją dłoń,
lecz nigdy nie dogoniłam
żadnej z twoich myśli.
Spodziewała się rozbłysku powietrza,
ucisku żołądka, mrowienia.. Czegokolwiek. Nie poczuła nic. Po
prostu. W chwili kiedy wsuwka została (dość niezdarnie) włożona
w jej włosy wystarczyło mrugnięcie, aby WŁAŚCIWA Yaeko zniknęła.
Zamiast niej w lustro patrzyła brązowooka dziewczyna. Zszokowana
podniosła lewą rękę – odbicie zrobiło to samo. To była ona,
nie miała żadnych wątpliwości. Jednak różnice były więcej niż
„widoczne”. Jedyne co się nie zmieniło to wzrost,
prawdopodobnie waga (krągłości gdzie były, tam zostały),
sylwetka. Reszta należała do kogoś innego. Najbardziej rażące –
obok brązowych oczu – były włosy. Rude. Ciemny odcień miedzi
okalał teraz twarz Yaeko. Co dziwne, bardzo do niej pasował. Oczy
zgubiły skośny kształt, kości policzkowe cofnęły się,
upodabniając dziewczynę do urody jaką reprezentowała Mia. Uszy
również zmalały i zaokrągliły się przy końcach. Skóra stała
się ciemniejsza, bardziej opalona. Yaeko wciągnęła powietrze.
Mrugała i raz po raz spoglądała na siebie. Było to dziwne
uczucie. Osoba, która przed nią teraz stała z całą pewnością
nie była tą, którą widziała w wizji. Była nie do poznania.
Szaty, wygląd – Takkara obmyślił
plan doskonały. Poczuła ukłucie żalu. Teraz na pewno
nikt mnie już nie rozpozna. Stała
i patrzyła. Nie była w stanie zdobyć się na nic więcej. Była na
granicy.
Po chwili odezwał
się Cedric.
-To nie wszystko.
Powiedz coś.
Przełknęła
ślinę.
-Ale, ja nie
wiem... - urwała. Głos! Był inny. Dziewczęcy, ale inny. Niższy,
bardziej chropowaty. Inny. Nie należał do niej, a jednocześnie
wydobywał się z jej gardła. - Co... - nie mogła dokończyć. Nie
mogła się słuchać. W tym momencie, nie mogła nawet na siebie
patrzeć. Dodatkowa zmiana przebrała miarę chowanego dotychczas
strachu i zdezorientowania. Yaeko w ciągu sekundy odpuściła
postanowienie udowadniania Wojownikowi czegokolwiek. Miała dość.
Nie wiedziała kim jest naprawdę. Nie wiedziała kim jest postać
odbijająca się w tafli lustra. Myliła się. Teraz właśnie była
dziewczyną z wizji. Była sobą. Naraz skuliła się i objęła
dłońmi głowę. Zapomniała o ranie na szyi. Najwidoczniej pod
bandażami, pomimo zmienionego wyglądu, wciąż sączyła się ropa.
Poczuła rwący ból. Miała dość. Wszystkiego było za dużo. Nie
odchodziło ją co pomyśli Mia. Zaczęła płakać.
* *
*
Fathor
obudził się. Spod przymrożonych powiek spojrzał za okno. Aplazma
wznosiła się wysoko na nieboskłonie. Już południe.
Skrzywił się kiedy jego uszu
doszedł kolejny brzdęk naczyń. Poprzedni prawdopodobnie go
obudził. Rozejrzał się po pokoju. Ani śladu jego towarzyszki. Był
sam. Zapewne z samego rana pobiegła pomagać. Westchnął.
Nie usiedzi na miejscu.
Następny, jeszcze głośniejszy, brzdęk i krzyki podpowiedziały
mu, że dziś nie zazna już snu. Mruknąwszy z niezadowolenia wstał
z łóżka. Przekornie nie patrząc w okno i jasne promienie światła
rozejrzał się powoli po bardziej zaciemnionej części
pomieszczenia. Znów westchnął. Pokoik był mały i skromny. Całą
powierzchnię zajmowały dwa pojedyncze łóżka, stolik, (jedno!)
krzesło i kredens. Kiedy byli tutaj wspólnie z Eleein ledwie mogli
przecisnąć się obok siebie. Na skrawku pustego, niezastawionego
meblami miejsca, ich gospodyni – pani Hostbeer – położyła
pstrokaty (nie pasujący do niczego) dywanik. Siedlisko wszelkiego
możliwego domowego robactwa i kurzu. Pamiętał, że kiedy tylko się
wprowadzili postanowili samowolnie usunąć ten grat z pokoju. Skutek
był mizerny i raczej niezapomniany. Wystarczyło powiedzieć, że
„grat” wciąż leżał na środku pokoju (w tajemniczy sposób
nagle nie dając odkleić się niczym od podłogi – pani Hostbeer
na ten temat milczała), a ich relacje z właścicielką uległy
kilkumiesięcznemu pogorszeniu. Obecnie o incydencie nikt wydawał
się już nie pamiętać – oczywiście nikt, prócz przyspawanego
do drewnianych desek „grata”. Również robale zrobiły się od
tamtego czasu jakoś bardziej złośliwe i im również to nie
przechodziło. Co było irytujące, bo od feralnego występku minęło
już dziesięć lat. Eleein stwierdziła potem, że „małe
pancerzyki są obrażalskie bardziej niż Motoshige”. Fathor musiał
przyznać jej rację.
Pociągnął
za jedną z górnych szuflad komody by znaleźć coś do ubrania.
Zacisnął usta w cienką linię. Wyjął szare, lniane spodnie i
koszulę z długim rękawem w tym samym kolorze. Mechanicznie
naciągnął na siebie jedno i drugie. Następnie przyszła kolei na
czarny fartuch z logiem gospody „Pod rozbitą beczką”. Spojrzał
tęsknie na ozdobne, niebieskie szaty – starannie złożone i
zapomniane, leżące po przeciwnej stronie szuflady. Dobrze pamiętał
dzień, w którym nosił je po raz ostatni. Dobrze wiedział, że
dzień, w którym nałoży je ponownie już nigdy nie nastąpi.
Westchnął. O zbroi już nawet nie myślę... Została
tam, w DOMU, czekająca na jego powrót. W jednym kawałku,
albo przetopiona... Kolejny
trzask, przekleństwa. Fathor pokręcił głową wyrywając się z
zamyślenia. Wyglądało na to, że pod jego stopami odbywała się
regularna bitwa. Czas wziąć się do pracy – pomyślał
z goryczą.
Kiedy
wyszedł na korytarz musiał natychmiast uchylić się przed
rozpędzoną kelnerką. (Refleks zdobyty w walce przydaje się i w
takich momentach.) Alena – jak zwykle pechowa i niezdarna -omal na
niego nie wpadła. Unik był tym bardziej szczęśliwy, że
dziewczyna zapomniała zostawić w kuchni nóż do chleba i
potrącona, bezwiednie dźgnęła nim w powietrze.
-Ostrożnie.
- Lekko złapał jej prawą dłoń i unieruchomił. - Jeszcze
pokaleczysz któregoś z gości.
Doskonale
wiedział dlaczego młoda kelnerka w takim pośpiechu biegła na
górę. Hostbeer nie lubiła kiedy jej pracownicy spali, a ona
musiała stać przy barze. Posłała więc swoją „popychajkę”
żeby obudziła lenia. (Fathor nie był leniem, a przynajmniej kiedy
wiedział że jego działanie ma na celu coś więcej niż
zaspokojenie spragnionej gawiedzi.)
Dziewczyna
patrzyła wszędzie tylko nie na twarz Fathora. Już dawno odkrył w
niej strach przed jego rasą i przez te wszystkie lata – mimo
uprzejmości – nie udało mu się go z niej wyplenić. Alena była
chuda, wysoka, ale wiecznie zgarbiona. Zupełnie jakby w połowie jej
pleców ktoś położył ogromny ciężar. Przypuszczał, że do jej
braku pewności siebie i spolegliwego charakteru (co było
punktowanymi cechami u tutejszej gospodyni) przyczyniła się w dużej
mierze osobliwa wada wymowy – jąkanie. Alena miała głównie
problemy z wyrazami zaczynającymi się na samogłoski. Nie wiedział
kim byli jej rodzice, ale nadając jej takie imię, nie ułatwili jej
życia.
Dziewczyna
wbiła wzrok w podłogę.
-P-p-pani
Hostbeer prosi na dóóół. - powiedziała piskliwie.
-Właśnie
miałem schodzić. - po tylu latach przyzwyczaił się już do jej
sposobu mówienia (ona najwidoczniej nigdy się nie
przyzwyczai – pomyślał ze
smutkiem). - Czemu zawdzięczamy tak wielu gości o tej porze?
Wyraz
twarzy kelnerki sugerował, że żądanie od niej dodatkowych
informacji jest czystą złośliwością ze strony drugiego rozmówcy.
-Je-e-est
targ, za-a-a-pomniał pan? - zapiszczała – Do rekrutacji co-o-oraz
bliżej. Więcej po-o odróżujących. - Uciekła na dół nim
zdecydował się zadać kolejne pytanie. Pan – pomyślał
Fathor – mówi tak do mnie, mimo że w tym miejscu zajmujemy
równe stanowiska...
Nie
chcąc przysporzyć dziewczynie kłopotów zszedł na dół bez
dalszego ociągania.
W
gospodzie szalał huragan. Większość stołów była zajmowana
przez wymieniających plotki i historie gości (głównie płci
męskiej). Biła różnorodność strojów i kolorów. Fathor zmrużył
oczy. Miał bardzo dobry wzrok. Przez lata wykorzystywał go jako
zwiadowca czy wartownik wyłapując w otoczeniu nawet najmniejsze
zmiany. Tutaj jego dar, był jego wrogiem. Jego mózg cały czas
wyłapywał ruchy gości, szukał zagrożenia i obmyślał plany
reakcji na „atak”. Ponieważ nie mógł się wyzbyć tego nawyku,
i po prawdzie nie chciał, pozwalał sobie na fantazjowanie jakby to
było gdyby w tym tłumie miał kogoś chronić lub znaleźć. Kogoś
ważnego. KRÓLA. Szybko odepchnął odżywające wspomnienia. Nie
teraz. Lawirując między stołami i wymachującymi kuflami i
mięsem ludźmi podszedł do baru. Za ladą w szalonym tańcu gości
obsługiwały dwie osoby. Jedną z nich był zwalisty mężczyzna o
masywnych, szerokich ramionach -Tu'mak. Jego ręce nieprzerwanie
podnosiły kolejne kufle, napełniały je czerpiąc z ogromnych
beczek i z trzaskiem opuszczały na blat, skąd zabierały je Alena
lub Eleein. Drugą z obsługujących była sama pani Hostbeer.
Najniższa i najbardziej krępa z całej załogi „Pod rozbitą
beczką”. Jej nieodłącznymi atrybutami były spódnice i chustka
przewiązana na głowie (Fathor pamiętał, że na początku był
przekonany, że jego gospodyni do przygotowania swojej garderoby
zużywa niepotrzebne dywany – o wiele za dużo tej pstrokacizny).
Hostbeer dojrzała go natychmiast.
-Fathor!
- jej donośny głos przebił się klinem przez gwar panujący w
gospodzie – Nareszcie jesteś!
Wiedział
co ma robić. Nie odezwał się ani słowem.
-Bierz
drewno! Kominek nam gaśnie! - krzyknęła – I, na święte
Kuramonam, pilnuj tej hołoty! Już mi się tutaj z samego rana dwóch
pobiło!
-Tak
jest. - Skierował się w stronę zaplecza, gdzie czekał pocięty
opał. Zawsze odpowiadał „tak jest”. Taką już miał naturę.
Eleein początkowo bardzo się to nie podobało. „Traktujesz tą
kobietę jak naszych dawnych panów. Tak nie powinno być.” -
mówiła. On jednak wiedział, że „tak jest” innemu „tak jest”
nierówne. Poza tym mu nie pasowało bardziej określenie „dawnych”.
On wciąż miał swoją królewską rodzinę. Wiedział komu jest
wierny. To, że zabrakło TEJ dwójki nie oznacza, że w przyszłości
tronu nie obejmie dalszy członek rodu (Mimo, że na razie nic o nim
nie słyszał).
Nadzieja Fathor,
nadzieja... -pomyślał. Kiedy
ogień znów zapłonął pełną siłą, udał się na swoje stałe
miejsce – ścianę po lewej stronie baru, między wejściowymi
drzwiami a stołem, który „zwykle sprawiał problemy”. Oparł
się o chłodny kamień. Gości było o wiele więcej niż zwykle.
Wszystko za sprawą nadchodzących wydarzeń w Dax, które dla wielu
chłopów były przepustką do godniejszego bytu. I zwykle
nieosiągalną. Do gospody,
stojącej na głównym szlaku do Dax od wschodu, wlewali się
podróżujący rekrutanci, ich rodziny, znajomi, handlarze (którzy
instynktownie wyczuwali okazję do zwiększonej sprzedaży) oraz
(standardowo) tłum spontanicznych gapiów - gotowy zagrzewać do
odważnych czynów każdego rekrutanta, który okaże wahanie
(oczywiście z daleka). Robią sobie trzymiesięczny festyn,
a nie powinni. Ci ludzie idą tam z marzeniami, z których większość
zostanie pogrzebana. To ważny moment w ich życiu. Winno być w nim
więcej powagi, nie śmiechu. Jego
oczy i doświadczenie już w tym momencie ich wędrówki potrafiły
przewidzieć, które z marzeń się spełni, a które spłonie. Był
- bez wątpienia - najsilniejszą istotą w tym pomieszczeniu. I
najlepiej ukrywającą swoje zdolności. Połowa z pijąych piwo
śmiałków ledwie radziła sobie z utrzymaniem bariery. Cały
czas o niej myślą. Słyszał
to. Druga połowa była mocno przeciętna. Wyczuwał też „pewnych”
rekrutantów, lecz jak na tak duży tłum było ich kilku. Nie
dzielił się jednak z nikim swoją wiedzą. Nie miał prawa
ingerować w los innych bez rozkazu. Nawet w los chłopstwa. Poza tym
zawsze istniały takie czynniki jak przypadek i szczęście, których
w ciągu swojego życia nauczył się nie lekceważyć. Omiótł
wzrokiem salę poszukując potencjalnych napięć – jak narazie
było dosyć „spokojnie”. Uwagę Fathora przykuła jego
towarzyszka podająca kufle klientom po przeciwległej stronie. Nie
tak powinno wyglądać ich życie. Na oknie, na wysokości jej
ramienia, usiadła płuczka. Mały, okrągły ptak. Miała długi,
wąski, ostro zakończony dziób, który kojarzył się Komeranowi z
nadzwyczaj uciążliwym i mocnym sztyletem. Zwierzę było puszyste,
o brązowo-pomarańczowym upierzeniu. Zatrzepotało swoimi
skrzydełkami i spojrzało z wyrzutem na rekrutanta, który na jego
widok zabrał z parapetu samotnie stojący kufel (na skutek skąpych
ilości wody zwierzęta nauczyły się pozyskiwać wodę z przeróżnie
przetworzonych źródeł – zagrożony był nawet alkohol). Znakami
charakterystycznymi płuczka były nieproporcjonalnie duże pazury,
którymi chwytał się beczek i kadzi oraz zwisające wole pod
dziobem. Fathor pamiętał, że kiedyś uczył się o zastosowaniu
tego zgrubienia. Zawierało ono specjalne gruczoły produkujące
enzymy lityczne, które, dzięki unieczynniającym właściwościom,
uodparniały te zwierzęta na nieprzyjemne skutki wysysania
procentów. Pewno wielu naszym gościom spodobałoby się
takie wole. - pomyślał
sarkastycznie. Nagle przy stole obok wybuchła wrzawa. Jeden z gości
(z pomocą drugiego) znalazł się na podłodze wraz ze swoim
napojem. Fathor westchnął. Czas zająć się teraźniejszością.
* *
*
Yaeko
trzymała w dłoniach kremową chustkę z roślinnymi motywami raz po
raz zgniatając ją bezlitośnie. Pociągnęła nosem. Miała dość
tego dnia. Potrzebowała snu i spokoju żeby odegnać od siebie
kotłujące się w jej głowie emocje. Wiedziała jednak, że w
najbliższym czasie nie ma na co liczyć. Siedziała na krześle w
kuchni wpatrując się intensywnie we własne kciuki. Bolała ją
szyja. Oczy piekły. Było jej wstyd. Cudownie... Jeśli
którekolwiek z tej dwójki pokładało w niej jakieś nadzieje to
chyba kilkanaście minut temu wszystkie je rozwiała. Najszybciej na
niespodziewany wybuch zareagowała Mia. Pojawiła się za dziewczyną,
na siłę podźwignęła za ramiona i zaciągnęła do kuchni. Yaeko
nawet się nie opierała. Po co? Dała się usadzić we
wskazanym miejscu jak lalka. Tak się czuła. Pusta. Pozbawiona
wspomnień. Mająca być kimś i robić coś czego wymagają od mniej
otaczający ją ludzie. Ona miała tylko słuchać. W ciszy. Kai nie odezwła się ani słowem. Odeszła w przeciwległy kąt
pomieszczenia i oparła się z założonymi rękami o blat. Czuła,
że ją obserwuje, ale to nie miało teraz znaczenia. Głośno
wciągała powietrze. Nawet nie próbowała się uspokoić. Łzy
spływały po jej policzkach pozostawiając po sobie ciepłe, lepkie
smugi. Z nosa kapała jej woda. Czuła się żałośnie i pewnie tak
też wyglądała. Czuła pustkę, która otaczała ją – coraz
szczelniej, ciaśniej. Po co w ogóle ją wybudzono? Po co prosiła
Wojownika o ratunek? Dlaczego jej wysłuchał? Nagła myśl o
mężczyźnie wywołała jeszcze głośniejszy napad płaczu. Mia
patrzyła. Czy ją to obchodziło? W tamtej chwili – ani trochę.
Ramiona podnosiły się i opadały wywołując ból pod opatrunkiem.
Yaeko nie wiedziała co ma robić. Chciała przydać się Cedricowi,
albo przynajmniej to próbowała sobie wmówić przez ostatnie
godziny. Bo jeśli nie pójdę za nim … Jeśli nie spróbuję
być tym, kim myśli, że jestem... to kim będę? Co zrobię? Dokąd
pójdę? Myśli, które odpychała od niej jej podświadomość
uderzyły ją z pełną siłą. Nie odganiała ich. Pozwoliła im
krzyczeć w jej umyśle. Czuła się... nijak. Była zdezorientowana.
Chciała wiedzieć kim jest, przypomnieć sobie więcej o swojej
przeszłości. Lecz wspomnienia nie przychodziły. Gruźlce. Pole.
Wiatr. Wojownik. Fragmenty, które nie pasowały do siebie. Nie miały
sensu. To wszystko co miała. Nagle w jej głowie zjawiła się myśl
ostateczna – czy TO wszystko było prawdziwe, czy wizje, które
miała były odzwierciedleniem tego co przeżyła? A może jest
chora? Może endodron trwale uszkodził jej umysł? Może
faktycznie jestem tylko obiektem? Pozostałością po kimś, kto żył
dwanaście lat temu... Kolejne spazmy płaczu wypełniły
pomieszczenie. Do kuchni wszedł Cedric. Zatrzymał się niepewnie w
drzwiach.
-Yaeko...
- zaczął.
-Zostaw
ją. - syknęła kai – Daj mocy działać samej. Ona wie, nawet
jeśli ta dziewczyna nie wie niczego.
Panicz
zamilkł. Podszedł do niej powoli. Nie otworzyła oczu. Nie chciała
na niego patrzeć. Nie chciała widzieć zawodu. Współczucia.
Niczego. Chciała być sama i z nim jednocześnie. Nie była pewna.
Poczuła na kolanach lekki ucisk. Cedric tymczasem odszedł do Mii.
Słyszała, że rozmawiają szeptem, ale nie potrafiła rozróżnić
poszczególnych słów. Uchyliła odrobinę powieki. Chustka. Jasny
materiał leżał posłusznie na jej kolanach. Porwała go i
przyłożyła do twarzy. Natychmiast stał się całkowicie mokry.
Wytarła nos. Przydałaby się jeszcze jedna... -
pomyślała. Coś w tej żenującej czynności uspokoiło ją. Głośno
wciągnęła powietrze. Oddech jej się łamał, ale łzy przestały
płynąć. Jej problem nie rozwiązał się. Jej sytuacja wciąż
była taka sama, ale nie miała już siły. Yaeko czuła się słaba.
Słaba i pusta. Zaczęła obracać chustkę w dłoniach. Rozmowa w
kącie pomieszczenia ucichła. Co mam robić? Co mam robić?
- powtarzała w myślach. Jednak
tym razem te pytania nie wywoływały już żadnych emocji. Po prostu
padały, odbijały się w jej głowie i cichły. Nie przychodziła
żadna odpowiedź. Nie zjawiało się też żadne inne pytanie. Yaeko
patrzyła na swoje dłonie. Była sama. Sama pośrodku wielkiego,
kolorowego świata.. Wydawało jej się, że jego kolory przechodząc
przez nią - blakną. Stają się ciche, martwe. Tak samo jak ona.
Jej oddech uspokoił się. Był teraz powolny, dopasowany do
przepływającego czasu. Co mam robić? Zupełnie
tak, jakby jej umysł przestał pracować. Nie czuła. Wiedziała, że
jeszcze chwilę temu była zrozpaczona. Teraz, nie pamiętała tego
uczucia. Nie czuła też z tego powodu niepokoju. Skąd ma wiedzieć
czy to normalne czy nie? Skąd ma wiedzieć co jest „tak jak
powinno być” ? Może to właśnie znaczy być żyjącym
człowiekiem – nie odczuwać niczego? A może... W
jej myślach pojawiła się inna, nowa. Na początku cicha,
ukrywająca się za pozostałymi. Yaeko czuła jak jej echo staje się
coraz głośniejsze. Umysł wydawał się przed nią bronić. Chciał
ją zagłuszyć i schować pomiędzy „niedorzecznym” a
„niemożliwym”. Nie powinnaś TAK myśleć. -
odezwał się cichy głosik. Ale dlaczego nie? -
pomyślała dziewczyna. - Skoro nie wiem co robić, nie
wiem kim jestem, dlaczego mam cokolwiek odrzucać? Skąd mam wiedzieć
czy myślałam tak kiedyś czy nie? I... Po
jej ciele przebiegł dreszcz. Czy to właściwie ma jakieś
znaczenie? Ja, która żyła kiedyś? Czy muszę powielać swoje
działania z przeszłości? Czy przeszłość jest mi do czegoś
potrzebna? Skupiła się na
zagłuszanej myśli. Chciała wiedzieć. Poznać ją i w nią
uwierzyć. Nagle poczuła, że to właściwe. Poczuła, że myśl,
którą chowała tak głęboko była tak oczywista i prawdziwa. Była
nią. Nadawała sens życiu, jednocześnie całkiem je
przeistaczając. Nie... Dlaczego nie? Yaeko
pomyślała. Poczuła. W jednej chwili świat dookoła niej zmienił
się, pozostając takim samym. Nieopisane ciepło wypełniło jej
płuca, przeniknęło przez serce i umysł. Znała to uczucie. Kiedyś
już je czuła. Było obecne w każdej tkance, w każdej komórce.
Zamknęła oczy i uśmiechnęła się. Poczuła się sobą, Tak po
prostu. W dalszym ciągu wspomnienia nie przychodziły, ale Yaeko już
się tym tak nie martwiła. Skupiając się czuła w swoim wnętrzu
energię. Uświadomiła sobie, że to właśnie jej brak powodował
wrażenie tak ogromnej pustki. W tej chwili Nakamura Yaeko odżyła.
Czuła jak oddycha. Czuła się żywa. Szczęśliwa. Ciepło
wyzwoliło w niej większą pewność siebie. Jakby szeptało „jestem
tu, już jestem. Będę cię chronić – zawsze.” Otworzyła
gwałtownie oczy. Przez jedną sekundę mogłaby przysiąc, że
słyszy prawdziwy głos. Głos, który z niewiadomych przyczyn znów
napełnił jej oczy łzami. Do kogo należał? Do kobiety, mężczyzny,
a może była to tylko jej wyobraźnia? Nie wiedziała. Tym razem
jednak nie chciała płakać. Po co miałaby to robić? Podniecona,
skupiła się na nowo odkrytej zdolności. Czuła jak ją
wypełnia. Kotłowała się w niej i burzyła. Było jej tak dużo,
że zaczęła „wyciekać” poza ciało dziewczyny. Zupełnie tak
jakby ktoś odkręcił zbyt długo zakręcony zawór. Yaeko jednak
cały czas była jej świadoma. Czuła jak ją otacza, jak wibruje w
powietrzu. Miała szaro-srebrny kolor – widziała go. Unosił się
wokół niej. Był piękny. Nie mogła uwierzyć, że to ona jest
jego źródłem. Był zbyt idealny. Energia otaczała ją ze
wszystkich stron, jednocześnie nie przesłaniając widoku na
kuchnię. Nie wiedziała skąd, ale miała pewność, że widzi ją
tylko ona. Buzującą w jej wnętrzu i dookoła niej. Nic się nie
zmieniło. Wciąż siedziała na krześle. Wciąż ściskała
chusteczkę. Ale jej umysł był świadomy też JEJ mocy, wyczuwał
ją i chciał ją kontrolować. Widział to co materialne i
niematerialne jednocześnie. I tak powinno być.-
pomyślała nagle. Spojrzała na Cedrica i Mię. Dalej stali w tym
samym miejscu. Takkara przybrał pokrzepiająca minę „nic się nie
stało”. Twarz kai niczego nie wyrażała. Zobaczyła też coś, co
do tej pory jej umykało. Ich również otaczała energia. Nie
widziała jej koloru, jednak zdawała sobie sprawę z jej obecności.
Miała kulisty kształt i otaczała każdą z postaci. Tarcza.
- pomyślała Yaeko – A
więc o to chodzi. Każą przybrać swojej mocy określoną postać i
pilnują, aby nie wydostawała się poza wyznaczoną granicę.
Wszystko zaczęło się układać.
Mia mówiła, że monitorowali jej energię kiedy była zamknięta w
endodronie. A więc przez cały czas w niej była, to ona straciła
zdolność wyczuwania jej – prawdopodobnie na skutek zamknięcia.
Przypomniała sobie fragment ostatniej rozmowy dotyczący złączenia
mocy. Jej własna cały czas ją otaczała. Teraz widziała jak dużą
powierzchnię pomieszczenia wypełnia i jak prześlizguje się obok
tarczy Cedrica, omijając ją. Gdyby wyszła w takim stanie na
zewnątrz... Nie chciała nawet o tym myśleć. Poczuła wdzięczność.
Znowu. Pomagali jej i mówili prawdę, chociaż mogli wpoić jej
cokolwiek. Dzięki nim była bezpieczna. Naraz zauważyła też coś
innego. Mimo, że tarcze panicza i jego kai były takiej samej
wielkości, wyczuwała pomiędzy nimi różnice. Jej podświadomość
i uśpiona intuicja zaczęły działać. Teraz wiedziała. Cedric był
najsłabszy z całej trójki. Nie wiedziała ile mocy kryje się w
nim dokładnie, ale potrafiła oszacować. Miał jej najmniej. Ona
natomiast – miała jej najwięcej. Uśmiechnęła się szeroko do
Cedrica. Po trochę dlatego, że rozbawiło ją najnowsze odkrycie.
Po trochę dlatego, że wreszcie „rozumiała”. Takkara był
wyraźnie zbity z tropu. Nie domyślał się czym spowodowana jest na
nagła (kolejna) zmiana nastroju Erathianki.
-Wszystko
w porządku? - zapytał niepewnie – Nie musisz się przejmować,
może faktycznie to wszystko, tak naraz... W końcu mamy jeszcze trzy
miesiące...
Pewna
siebie – tak właśnie się czuła. Jeśli oni potrafią to ona tym
bardziej. W końcu walczyłam na wojnie i nie byłam byle
kim... Uderzyła ją nagła
oczywistość tych myśli. Jak mogła wątpić? Niemal z radością
(Yaeko zapomniała już jak cudowne to uczucie) przyjrzała się
tarczą i postanowiła wytworzyć identyczną. Ot tak. Przecież to
musi być łatwe. Zaczęła cofać swoją energię. Zdawała sobie
sprawę z każdej, najmniejszej cząsteczki srebrnej poświaty
unoszącej się w powietrzu. Ze zdumiewającą lekkością pochwyciła
ją całą i skumulowała na wzór ochrony wznoszonej przez Panicza –
dość blisko przy ciele. Przez chwilę zawahała się, nie pamiętała
jak zachowa się tak skumulowana. Okazało się, że niepotrzebnie.
Ciepło bez komplikacji ograniczyło się wyłącznie do wyznaczonej
sfery. To, które przedtem chaotycznie wypełniało pomieszczenie
wniknęło w głąb niej i przestało być wyczuwalne. Yaeko jednak
„wiedziała”, że może przywołać je z powrotem kiedy tylko
będzie chciała. Podobało się jej to. To, że WIE. Wznoszenie
tarczy uznała za zakończone. Wstała. Wiedziała, że jej
gospodarze już wyczuli powód zmiany jej nastroju. W końcu wokół
niej wznosił się teraz idealnie kolisty kształt. Zignorowała
otwarte ze zdziwienia usta Cedrica i szybciej falującą energię
wypływającą z Mii. Pomimo nowo nabytego optymizmu wiąż czuła
się zmęczona. Pomoże Cedricowi, ale najpierw musi wypocząć. Do
głowy wpadł jej ciekawy pomysł, który sprawnie wykonany da jej
parę godzin niezakłóconego snu. To, że nadal nie
pamiętam zbyt wiele ze swojej przeszłości... i tak się dowiedzą.
- w myślach klasnęła w dłonie
z uciechy – ale niekoniecznie teraz.
-Rozpoczęcie
naszej podróży jutro jest dobrym pomysłem. Trzymajmy się go. -
zakomenderowała pewnie. Przerażona mina Takkary tylko utwierdziła
ją w przekonaniu, że jest nie najgorszą aktorką. -Szczegóły
podróży domówimy jeszcze dziś wieczorem, ale najpierw... - w jej
pamięci rozbłysło mgliste wspomnienie. Zobaczyła sylwetkę
postaci. Stała bokiem do niej. Nagle machnęła ręką, a linię, w
której poruszała się jej dłoń naznaczyła, wyraźnie widoczna,
żółta poświata. Yaeko wiedziała dlaczego ten obraz pojawił się
właśnie teraz. Wykorzysta go. Uniosła własną dłoń niby od
niechcenia, po czym opuściła ją zamaszyście w dół. Jednocześnie
skupiła swoją moc w dłoni i wyobraziła sobie podobną linię.
Efekt zaskoczył ją samą. W miejscu cięcia powietrza pojawiła się
materialna i wyraźna szaro-srebrna smuga. W kuchni rozległ się
grzmot. Temperatura podniosła się o kilka stopni. No
ładnie... - pomyślała –
Teraz tylko efektownie to zakończyć.
Jej energia zniknęła z oczu gospodarzy. - Najpierw muszę się
położyć na parę godzin. Czuję, że opuszczają mnie siły.
Wyszła
z pomieszczenia i skierowała się ku schodom. Zaraz zamknie drzwi do „swojego
pokoju” i wreszcie ochłonie po tych wszystkich rewelacjach.
Uśmiech nie schodził z jej twarzy. Przypuszczała, że nie łatwo
uwidocznić panikę w oczach Mii Clementis. Ona właśnie tego
dokonała. Było to dziwnie satysfakcjonujące uczucie.