sobota, 11 października 2014

Rozdział V

5 komentarzy:
Powiedziałeś, że stanę się zaprzeczeniem samej siebie.
Słuchałam tych słów, ciesząc się naszą bliskością.
Nauczyłam się chwytać twoją dłoń,
lecz nigdy nie dogoniłam żadnej z twoich myśli.

Spodziewała się rozbłysku powietrza, ucisku żołądka, mrowienia.. Czegokolwiek. Nie poczuła nic. Po prostu. W chwili kiedy wsuwka została (dość niezdarnie) włożona w jej włosy wystarczyło mrugnięcie, aby WŁAŚCIWA Yaeko zniknęła. Zamiast niej w lustro patrzyła brązowooka dziewczyna. Zszokowana podniosła lewą rękę – odbicie zrobiło to samo. To była ona, nie miała żadnych wątpliwości. Jednak różnice były więcej niż „widoczne”. Jedyne co się nie zmieniło to wzrost, prawdopodobnie waga (krągłości gdzie były, tam zostały), sylwetka. Reszta należała do kogoś innego. Najbardziej rażące – obok brązowych oczu – były włosy. Rude. Ciemny odcień miedzi okalał teraz twarz Yaeko. Co dziwne, bardzo do niej pasował. Oczy zgubiły skośny kształt, kości policzkowe cofnęły się, upodabniając dziewczynę do urody jaką reprezentowała Mia. Uszy również zmalały i zaokrągliły się przy końcach. Skóra stała się ciemniejsza, bardziej opalona. Yaeko wciągnęła powietrze. Mrugała i raz po raz spoglądała na siebie. Było to dziwne uczucie. Osoba, która przed nią teraz stała z całą pewnością nie była tą, którą widziała w wizji. Była nie do poznania. Szaty, wygląd – Takkara obmyślił plan doskonały. Poczuła ukłucie żalu. Teraz na pewno nikt mnie już nie rozpozna. Stała i patrzyła. Nie była w stanie zdobyć się na nic więcej. Była na granicy.
Po chwili odezwał się Cedric.
-To nie wszystko. Powiedz coś.
Przełknęła ślinę.
-Ale, ja nie wiem... - urwała. Głos! Był inny. Dziewczęcy, ale inny. Niższy, bardziej chropowaty. Inny. Nie należał do niej, a jednocześnie wydobywał się z jej gardła. - Co... - nie mogła dokończyć. Nie mogła się słuchać. W tym momencie, nie mogła nawet na siebie patrzeć. Dodatkowa zmiana przebrała miarę chowanego dotychczas strachu i zdezorientowania. Yaeko w ciągu sekundy odpuściła postanowienie udowadniania Wojownikowi czegokolwiek. Miała dość. Nie wiedziała kim jest naprawdę. Nie wiedziała kim jest postać odbijająca się w tafli lustra. Myliła się. Teraz właśnie była dziewczyną z wizji. Była sobą. Naraz skuliła się i objęła dłońmi głowę. Zapomniała o ranie na szyi. Najwidoczniej pod bandażami, pomimo zmienionego wyglądu, wciąż sączyła się ropa. Poczuła rwący ból. Miała dość. Wszystkiego było za dużo. Nie odchodziło ją co pomyśli Mia. Zaczęła płakać.

* * *

Fathor obudził się. Spod przymrożonych powiek spojrzał za okno. Aplazma wznosiła się wysoko na nieboskłonie. Już południe. Skrzywił się kiedy jego uszu doszedł kolejny brzdęk naczyń. Poprzedni prawdopodobnie go obudził. Rozejrzał się po pokoju. Ani śladu jego towarzyszki. Był sam. Zapewne z samego rana pobiegła pomagać. Westchnął. Nie usiedzi na miejscu. Następny, jeszcze głośniejszy, brzdęk i krzyki podpowiedziały mu, że dziś nie zazna już snu. Mruknąwszy z niezadowolenia wstał z łóżka. Przekornie nie patrząc w okno i jasne promienie światła rozejrzał się powoli po bardziej zaciemnionej części pomieszczenia. Znów westchnął. Pokoik był mały i skromny. Całą powierzchnię zajmowały dwa pojedyncze łóżka, stolik, (jedno!) krzesło i kredens. Kiedy byli tutaj wspólnie z Eleein ledwie mogli przecisnąć się obok siebie. Na skrawku pustego, niezastawionego meblami miejsca, ich gospodyni – pani Hostbeer – położyła pstrokaty (nie pasujący do niczego) dywanik. Siedlisko wszelkiego możliwego domowego robactwa i kurzu. Pamiętał, że kiedy tylko się wprowadzili postanowili samowolnie usunąć ten grat z pokoju. Skutek był mizerny i raczej niezapomniany. Wystarczyło powiedzieć, że „grat” wciąż leżał na środku pokoju (w tajemniczy sposób nagle nie dając odkleić się niczym od podłogi – pani Hostbeer na ten temat milczała), a ich relacje z właścicielką uległy kilkumiesięcznemu pogorszeniu. Obecnie o incydencie nikt wydawał się już nie pamiętać – oczywiście nikt, prócz przyspawanego do drewnianych desek „grata”. Również robale zrobiły się od tamtego czasu jakoś bardziej złośliwe i im również to nie przechodziło. Co było irytujące, bo od feralnego występku minęło już dziesięć lat. Eleein stwierdziła potem, że „małe pancerzyki są obrażalskie bardziej niż Motoshige”. Fathor musiał przyznać jej rację.
Pociągnął za jedną z górnych szuflad komody by znaleźć coś do ubrania. Zacisnął usta w cienką linię. Wyjął szare, lniane spodnie i koszulę z długim rękawem w tym samym kolorze. Mechanicznie naciągnął na siebie jedno i drugie. Następnie przyszła kolei na czarny fartuch z logiem gospody „Pod rozbitą beczką”. Spojrzał tęsknie na ozdobne, niebieskie szaty – starannie złożone i zapomniane, leżące po przeciwnej stronie szuflady. Dobrze pamiętał dzień, w którym nosił je po raz ostatni. Dobrze wiedział, że dzień, w którym nałoży je ponownie już nigdy nie nastąpi. Westchnął. O zbroi już nawet nie myślę... Została tam, w DOMU, czekająca na jego powrót. W jednym kawałku, albo przetopiona... Kolejny trzask, przekleństwa. Fathor pokręcił głową wyrywając się z zamyślenia. Wyglądało na to, że pod jego stopami odbywała się regularna bitwa. Czas wziąć się do pracy – pomyślał z goryczą.
Kiedy wyszedł na korytarz musiał natychmiast uchylić się przed rozpędzoną kelnerką. (Refleks zdobyty w walce przydaje się i w takich momentach.) Alena – jak zwykle pechowa i niezdarna -omal na niego nie wpadła. Unik był tym bardziej szczęśliwy, że dziewczyna zapomniała zostawić w kuchni nóż do chleba i potrącona, bezwiednie dźgnęła nim w powietrze.
-Ostrożnie. - Lekko złapał jej prawą dłoń i unieruchomił. - Jeszcze pokaleczysz któregoś z gości.
Doskonale wiedział dlaczego młoda kelnerka w takim pośpiechu biegła na górę. Hostbeer nie lubiła kiedy jej pracownicy spali, a ona musiała stać przy barze. Posłała więc swoją „popychajkę” żeby obudziła lenia. (Fathor nie był leniem, a przynajmniej kiedy wiedział że jego działanie ma na celu coś więcej niż zaspokojenie spragnionej gawiedzi.)
Dziewczyna patrzyła wszędzie tylko nie na twarz Fathora. Już dawno odkrył w niej strach przed jego rasą i przez te wszystkie lata – mimo uprzejmości – nie udało mu się go z niej wyplenić. Alena była chuda, wysoka, ale wiecznie zgarbiona. Zupełnie jakby w połowie jej pleców ktoś położył ogromny ciężar. Przypuszczał, że do jej braku pewności siebie i spolegliwego charakteru (co było punktowanymi cechami u tutejszej gospodyni) przyczyniła się w dużej mierze osobliwa wada wymowy – jąkanie. Alena miała głównie problemy z wyrazami zaczynającymi się na samogłoski. Nie wiedział kim byli jej rodzice, ale nadając jej takie imię, nie ułatwili jej życia.
Dziewczyna wbiła wzrok w podłogę.
-P-p-pani Hostbeer prosi na dóóół. - powiedziała piskliwie.
-Właśnie miałem schodzić. - po tylu latach przyzwyczaił się już do jej sposobu mówienia (ona najwidoczniej nigdy się nie przyzwyczai – pomyślał ze smutkiem). - Czemu zawdzięczamy tak wielu gości o tej porze?
Wyraz twarzy kelnerki sugerował, że żądanie od niej dodatkowych informacji jest czystą złośliwością ze strony drugiego rozmówcy.
-Je-e-est targ, za-a-a-pomniał pan? - zapiszczała – Do rekrutacji co-o-oraz bliżej. Więcej po-o odróżujących. - Uciekła na dół nim zdecydował się zadać kolejne pytanie. Pan – pomyślał Fathor – mówi tak do mnie, mimo że w tym miejscu zajmujemy równe stanowiska...
Nie chcąc przysporzyć dziewczynie kłopotów zszedł na dół bez dalszego ociągania.
W gospodzie szalał huragan. Większość stołów była zajmowana przez wymieniających plotki i historie gości (głównie płci męskiej). Biła różnorodność strojów i kolorów. Fathor zmrużył oczy. Miał bardzo dobry wzrok. Przez lata wykorzystywał go jako zwiadowca czy wartownik wyłapując w otoczeniu nawet najmniejsze zmiany. Tutaj jego dar, był jego wrogiem. Jego mózg cały czas wyłapywał ruchy gości, szukał zagrożenia i obmyślał plany reakcji na „atak”. Ponieważ nie mógł się wyzbyć tego nawyku, i po prawdzie nie chciał, pozwalał sobie na fantazjowanie jakby to było gdyby w tym tłumie miał kogoś chronić lub znaleźć. Kogoś ważnego. KRÓLA. Szybko odepchnął odżywające wspomnienia. Nie teraz. Lawirując między stołami i wymachującymi kuflami i mięsem ludźmi podszedł do baru. Za ladą w szalonym tańcu gości obsługiwały dwie osoby. Jedną z nich był zwalisty mężczyzna o masywnych, szerokich ramionach -Tu'mak. Jego ręce nieprzerwanie podnosiły kolejne kufle, napełniały je czerpiąc z ogromnych beczek i z trzaskiem opuszczały na blat, skąd zabierały je Alena lub Eleein. Drugą z obsługujących była sama pani Hostbeer. Najniższa i najbardziej krępa z całej załogi „Pod rozbitą beczką”. Jej nieodłącznymi atrybutami były spódnice i chustka przewiązana na głowie (Fathor pamiętał, że na początku był przekonany, że jego gospodyni do przygotowania swojej garderoby zużywa niepotrzebne dywany – o wiele za dużo tej pstrokacizny). Hostbeer dojrzała go natychmiast.
-Fathor! - jej donośny głos przebił się klinem przez gwar panujący w gospodzie – Nareszcie jesteś!
Wiedział co ma robić. Nie odezwał się ani słowem.
-Bierz drewno! Kominek nam gaśnie! - krzyknęła – I, na święte Kuramonam, pilnuj tej hołoty! Już mi się tutaj z samego rana dwóch pobiło!
-Tak jest. - Skierował się w stronę zaplecza, gdzie czekał pocięty opał. Zawsze odpowiadał „tak jest”. Taką już miał naturę. Eleein początkowo bardzo się to nie podobało. „Traktujesz tą kobietę jak naszych dawnych panów. Tak nie powinno być.” - mówiła. On jednak wiedział, że „tak jest” innemu „tak jest” nierówne. Poza tym mu nie pasowało bardziej określenie „dawnych”. On wciąż miał swoją królewską rodzinę. Wiedział komu jest wierny. To, że zabrakło TEJ dwójki nie oznacza, że w przyszłości tronu nie obejmie dalszy członek rodu (Mimo, że na razie nic o nim nie słyszał).
Nadzieja Fathor, nadzieja... -pomyślał. Kiedy ogień znów zapłonął pełną siłą, udał się na swoje stałe miejsce – ścianę po lewej stronie baru, między wejściowymi drzwiami a stołem, który „zwykle sprawiał problemy”. Oparł się o chłodny kamień. Gości było o wiele więcej niż zwykle. Wszystko za sprawą nadchodzących wydarzeń w Dax, które dla wielu chłopów były przepustką do godniejszego bytu. I zwykle nieosiągalną. Do gospody, stojącej na głównym szlaku do Dax od wschodu, wlewali się podróżujący rekrutanci, ich rodziny, znajomi, handlarze (którzy instynktownie wyczuwali okazję do zwiększonej sprzedaży) oraz (standardowo) tłum spontanicznych gapiów - gotowy zagrzewać do odważnych czynów każdego rekrutanta, który okaże wahanie (oczywiście z daleka). Robią sobie trzymiesięczny festyn, a nie powinni. Ci ludzie idą tam z marzeniami, z których większość zostanie pogrzebana. To ważny moment w ich życiu. Winno być w nim więcej powagi, nie śmiechu. Jego oczy i doświadczenie już w tym momencie ich wędrówki potrafiły przewidzieć, które z marzeń się spełni, a które spłonie. Był - bez wątpienia - najsilniejszą istotą w tym pomieszczeniu. I najlepiej ukrywającą swoje zdolności. Połowa z pijąych piwo śmiałków ledwie radziła sobie z utrzymaniem bariery. Cały czas o niej myślą. Słyszał to. Druga połowa była mocno przeciętna. Wyczuwał też „pewnych” rekrutantów, lecz jak na tak duży tłum było ich kilku. Nie dzielił się jednak z nikim swoją wiedzą. Nie miał prawa ingerować w los innych bez rozkazu. Nawet w los chłopstwa. Poza tym zawsze istniały takie czynniki jak przypadek i szczęście, których w ciągu swojego życia nauczył się nie lekceważyć. Omiótł wzrokiem salę poszukując potencjalnych napięć – jak narazie było dosyć „spokojnie”. Uwagę Fathora przykuła jego towarzyszka podająca kufle klientom po przeciwległej stronie. Nie tak powinno wyglądać ich życie. Na oknie, na wysokości jej ramienia, usiadła płuczka. Mały, okrągły ptak. Miała długi, wąski, ostro zakończony dziób, który kojarzył się Komeranowi z nadzwyczaj uciążliwym i mocnym sztyletem. Zwierzę było puszyste, o brązowo-pomarańczowym upierzeniu. Zatrzepotało swoimi skrzydełkami i spojrzało z wyrzutem na rekrutanta, który na jego widok zabrał z parapetu samotnie stojący kufel (na skutek skąpych ilości wody zwierzęta nauczyły się pozyskiwać wodę z przeróżnie przetworzonych źródeł – zagrożony był nawet alkohol). Znakami charakterystycznymi płuczka były nieproporcjonalnie duże pazury, którymi chwytał się beczek i kadzi oraz zwisające wole pod dziobem. Fathor pamiętał, że kiedyś uczył się o zastosowaniu tego zgrubienia. Zawierało ono specjalne gruczoły produkujące enzymy lityczne, które, dzięki unieczynniającym właściwościom, uodparniały te zwierzęta na nieprzyjemne skutki wysysania procentów. Pewno wielu naszym gościom spodobałoby się takie wole. - pomyślał sarkastycznie. Nagle przy stole obok wybuchła wrzawa. Jeden z gości (z pomocą drugiego) znalazł się na podłodze wraz ze swoim napojem. Fathor westchnął. Czas zająć się teraźniejszością.

* * *

Yaeko trzymała w dłoniach kremową chustkę z roślinnymi motywami raz po raz zgniatając ją bezlitośnie. Pociągnęła nosem. Miała dość tego dnia. Potrzebowała snu i spokoju żeby odegnać od siebie kotłujące się w jej głowie emocje. Wiedziała jednak, że w najbliższym czasie nie ma na co liczyć. Siedziała na krześle w kuchni wpatrując się intensywnie we własne kciuki. Bolała ją szyja. Oczy piekły. Było jej wstyd. Cudownie... Jeśli którekolwiek z tej dwójki pokładało w niej jakieś nadzieje to chyba kilkanaście minut temu wszystkie je rozwiała. Najszybciej na niespodziewany wybuch zareagowała Mia. Pojawiła się za dziewczyną, na siłę podźwignęła za ramiona i zaciągnęła do kuchni. Yaeko nawet się nie opierała. Po co? Dała się usadzić we wskazanym miejscu jak lalka. Tak się czuła. Pusta. Pozbawiona wspomnień. Mająca być kimś i robić coś czego wymagają od mniej otaczający ją ludzie. Ona miała tylko słuchać. W ciszy. Kai nie odezwła się ani słowem. Odeszła w przeciwległy kąt pomieszczenia i oparła się z założonymi rękami o blat. Czuła, że ją obserwuje, ale to nie miało teraz znaczenia. Głośno wciągała powietrze. Nawet nie próbowała się uspokoić. Łzy spływały po jej policzkach pozostawiając po sobie ciepłe, lepkie smugi. Z nosa kapała jej woda. Czuła się żałośnie i pewnie tak też wyglądała. Czuła pustkę, która otaczała ją – coraz szczelniej, ciaśniej. Po co w ogóle ją wybudzono? Po co prosiła Wojownika o ratunek? Dlaczego jej wysłuchał? Nagła myśl o mężczyźnie wywołała jeszcze głośniejszy napad płaczu. Mia patrzyła. Czy ją to obchodziło? W tamtej chwili – ani trochę. Ramiona podnosiły się i opadały wywołując ból pod opatrunkiem. Yaeko nie wiedziała co ma robić. Chciała przydać się Cedricowi, albo przynajmniej to próbowała sobie wmówić przez ostatnie godziny. Bo jeśli nie pójdę za nim … Jeśli nie spróbuję być tym, kim myśli, że jestem... to kim będę? Co zrobię? Dokąd pójdę? Myśli, które odpychała od niej jej podświadomość uderzyły ją z pełną siłą. Nie odganiała ich. Pozwoliła im krzyczeć w jej umyśle. Czuła się... nijak. Była zdezorientowana. Chciała wiedzieć kim jest, przypomnieć sobie więcej o swojej przeszłości. Lecz wspomnienia nie przychodziły. Gruźlce. Pole. Wiatr. Wojownik. Fragmenty, które nie pasowały do siebie. Nie miały sensu. To wszystko co miała. Nagle w jej głowie zjawiła się myśl ostateczna – czy TO wszystko było prawdziwe, czy wizje, które miała były odzwierciedleniem tego co przeżyła? A może jest chora? Może endodron trwale uszkodził jej umysł? Może faktycznie jestem tylko obiektem? Pozostałością po kimś, kto żył dwanaście lat temu... Kolejne spazmy płaczu wypełniły pomieszczenie. Do kuchni wszedł Cedric. Zatrzymał się niepewnie w drzwiach.
-Yaeko... - zaczął.
-Zostaw ją. - syknęła kai – Daj mocy działać samej. Ona wie, nawet jeśli ta dziewczyna nie wie niczego.
Panicz zamilkł. Podszedł do niej powoli. Nie otworzyła oczu. Nie chciała na niego patrzeć. Nie chciała widzieć zawodu. Współczucia. Niczego. Chciała być sama i z nim jednocześnie. Nie była pewna. Poczuła na kolanach lekki ucisk. Cedric tymczasem odszedł do Mii. Słyszała, że rozmawiają szeptem, ale nie potrafiła rozróżnić poszczególnych słów. Uchyliła odrobinę powieki. Chustka. Jasny materiał leżał posłusznie na jej kolanach. Porwała go i przyłożyła do twarzy. Natychmiast stał się całkowicie mokry. Wytarła nos. Przydałaby się jeszcze jedna... - pomyślała. Coś w tej żenującej czynności uspokoiło ją. Głośno wciągnęła powietrze. Oddech jej się łamał, ale łzy przestały płynąć. Jej problem nie rozwiązał się. Jej sytuacja wciąż była taka sama, ale nie miała już siły. Yaeko czuła się słaba. Słaba i pusta. Zaczęła obracać chustkę w dłoniach. Rozmowa w kącie pomieszczenia ucichła. Co mam robić? Co mam robić? - powtarzała w myślach. Jednak tym razem te pytania nie wywoływały już żadnych emocji. Po prostu padały, odbijały się w jej głowie i cichły. Nie przychodziła żadna odpowiedź. Nie zjawiało się też żadne inne pytanie. Yaeko patrzyła na swoje dłonie. Była sama. Sama pośrodku wielkiego, kolorowego świata.. Wydawało jej się, że jego kolory przechodząc przez nią - blakną. Stają się ciche, martwe. Tak samo jak ona. Jej oddech uspokoił się. Był teraz powolny, dopasowany do przepływającego czasu. Co mam robić? Zupełnie tak, jakby jej umysł przestał pracować. Nie czuła. Wiedziała, że jeszcze chwilę temu była zrozpaczona. Teraz, nie pamiętała tego uczucia. Nie czuła też z tego powodu niepokoju. Skąd ma wiedzieć czy to normalne czy nie? Skąd ma wiedzieć co jest „tak jak powinno być” ? Może to właśnie znaczy być żyjącym człowiekiem – nie odczuwać niczego? A może... W jej myślach pojawiła się inna, nowa. Na początku cicha, ukrywająca się za pozostałymi. Yaeko czuła jak jej echo staje się coraz głośniejsze. Umysł wydawał się przed nią bronić. Chciał ją zagłuszyć i schować pomiędzy „niedorzecznym” a „niemożliwym”. Nie powinnaś TAK myśleć. - odezwał się cichy głosik. Ale dlaczego nie? - pomyślała dziewczyna. - Skoro nie wiem co robić, nie wiem kim jestem, dlaczego mam cokolwiek odrzucać? Skąd mam wiedzieć czy myślałam tak kiedyś czy nie? I... Po jej ciele przebiegł dreszcz. Czy to właściwie ma jakieś znaczenie? Ja, która żyła kiedyś? Czy muszę powielać swoje działania z przeszłości? Czy przeszłość jest mi do czegoś potrzebna? Skupiła się na zagłuszanej myśli. Chciała wiedzieć. Poznać ją i w nią uwierzyć. Nagle poczuła, że to właściwe. Poczuła, że myśl, którą chowała tak głęboko była tak oczywista i prawdziwa. Była nią. Nadawała sens życiu, jednocześnie całkiem je przeistaczając. Nie... Dlaczego nie? Yaeko pomyślała. Poczuła. W jednej chwili świat dookoła niej zmienił się, pozostając takim samym. Nieopisane ciepło wypełniło jej płuca, przeniknęło przez serce i umysł. Znała to uczucie. Kiedyś już je czuła. Było obecne w każdej tkance, w każdej komórce. Zamknęła oczy i uśmiechnęła się. Poczuła się sobą, Tak po prostu. W dalszym ciągu wspomnienia nie przychodziły, ale Yaeko już się tym tak nie martwiła. Skupiając się czuła w swoim wnętrzu energię. Uświadomiła sobie, że to właśnie jej brak powodował wrażenie tak ogromnej pustki. W tej chwili Nakamura Yaeko odżyła. Czuła jak oddycha. Czuła się żywa. Szczęśliwa. Ciepło wyzwoliło w niej większą pewność siebie. Jakby szeptało „jestem tu, już jestem. Będę cię chronić – zawsze.” Otworzyła gwałtownie oczy. Przez jedną sekundę mogłaby przysiąc, że słyszy prawdziwy głos. Głos, który z niewiadomych przyczyn znów napełnił jej oczy łzami. Do kogo należał? Do kobiety, mężczyzny, a może była to tylko jej wyobraźnia? Nie wiedziała. Tym razem jednak nie chciała płakać. Po co miałaby to robić? Podniecona, skupiła się na nowo odkrytej zdolności. Czuła jak ją wypełnia. Kotłowała się w niej i burzyła. Było jej tak dużo, że zaczęła „wyciekać” poza ciało dziewczyny. Zupełnie tak jakby ktoś odkręcił zbyt długo zakręcony zawór. Yaeko jednak cały czas była jej świadoma. Czuła jak ją otacza, jak wibruje w powietrzu. Miała szaro-srebrny kolor – widziała go. Unosił się wokół niej. Był piękny. Nie mogła uwierzyć, że to ona jest jego źródłem. Był zbyt idealny. Energia otaczała ją ze wszystkich stron, jednocześnie nie przesłaniając widoku na kuchnię. Nie wiedziała skąd, ale miała pewność, że widzi ją tylko ona. Buzującą w jej wnętrzu i dookoła niej. Nic się nie zmieniło. Wciąż siedziała na krześle. Wciąż ściskała chusteczkę. Ale jej umysł był świadomy też JEJ mocy, wyczuwał ją i chciał ją kontrolować. Widział to co materialne i niematerialne jednocześnie. I tak powinno być.- pomyślała nagle. Spojrzała na Cedrica i Mię. Dalej stali w tym samym miejscu. Takkara przybrał pokrzepiająca minę „nic się nie stało”. Twarz kai niczego nie wyrażała. Zobaczyła też coś, co do tej pory jej umykało. Ich również otaczała energia. Nie widziała jej koloru, jednak zdawała sobie sprawę z jej obecności. Miała kulisty kształt i otaczała każdą z postaci. Tarcza. - pomyślała Yaeko – A więc o to chodzi. Każą przybrać swojej mocy określoną postać i pilnują, aby nie wydostawała się poza wyznaczoną granicę. Wszystko zaczęło się układać. Mia mówiła, że monitorowali jej energię kiedy była zamknięta w endodronie. A więc przez cały czas w niej była, to ona straciła zdolność wyczuwania jej – prawdopodobnie na skutek zamknięcia. Przypomniała sobie fragment ostatniej rozmowy dotyczący złączenia mocy. Jej własna cały czas ją otaczała. Teraz widziała jak dużą powierzchnię pomieszczenia wypełnia i jak prześlizguje się obok tarczy Cedrica, omijając ją. Gdyby wyszła w takim stanie na zewnątrz... Nie chciała nawet o tym myśleć. Poczuła wdzięczność. Znowu. Pomagali jej i mówili prawdę, chociaż mogli wpoić jej cokolwiek. Dzięki nim była bezpieczna. Naraz zauważyła też coś innego. Mimo, że tarcze panicza i jego kai były takiej samej wielkości, wyczuwała pomiędzy nimi różnice. Jej podświadomość i uśpiona intuicja zaczęły działać. Teraz wiedziała. Cedric był najsłabszy z całej trójki. Nie wiedziała ile mocy kryje się w nim dokładnie, ale potrafiła oszacować. Miał jej najmniej. Ona natomiast – miała jej najwięcej. Uśmiechnęła się szeroko do Cedrica. Po trochę dlatego, że rozbawiło ją najnowsze odkrycie. Po trochę dlatego, że wreszcie „rozumiała”. Takkara był wyraźnie zbity z tropu. Nie domyślał się czym spowodowana jest na nagła (kolejna) zmiana nastroju Erathianki.
-Wszystko w porządku? - zapytał niepewnie – Nie musisz się przejmować, może faktycznie to wszystko, tak naraz... W końcu mamy jeszcze trzy miesiące...
Pewna siebie – tak właśnie się czuła. Jeśli oni potrafią to ona tym bardziej. W końcu walczyłam na wojnie i nie byłam byle kim... Uderzyła ją nagła oczywistość tych myśli. Jak mogła wątpić? Niemal z radością (Yaeko zapomniała już jak cudowne to uczucie) przyjrzała się tarczą i postanowiła wytworzyć identyczną. Ot tak. Przecież to musi być łatwe. Zaczęła cofać swoją energię. Zdawała sobie sprawę z każdej, najmniejszej cząsteczki srebrnej poświaty unoszącej się w powietrzu. Ze zdumiewającą lekkością pochwyciła ją całą i skumulowała na wzór ochrony wznoszonej przez Panicza – dość blisko przy ciele. Przez chwilę zawahała się, nie pamiętała jak zachowa się tak skumulowana. Okazało się, że niepotrzebnie. Ciepło bez komplikacji ograniczyło się wyłącznie do wyznaczonej sfery. To, które przedtem chaotycznie wypełniało pomieszczenie wniknęło w głąb niej i przestało być wyczuwalne. Yaeko jednak „wiedziała”, że może przywołać je z powrotem kiedy tylko będzie chciała. Podobało się jej to. To, że WIE. Wznoszenie tarczy uznała za zakończone. Wstała. Wiedziała, że jej gospodarze już wyczuli powód zmiany jej nastroju. W końcu wokół niej wznosił się teraz idealnie kolisty kształt. Zignorowała otwarte ze zdziwienia usta Cedrica i szybciej falującą energię wypływającą z Mii. Pomimo nowo nabytego optymizmu wiąż czuła się zmęczona. Pomoże Cedricowi, ale najpierw musi wypocząć. Do głowy wpadł jej ciekawy pomysł, który sprawnie wykonany da jej parę godzin niezakłóconego snu. To, że nadal nie pamiętam zbyt wiele ze swojej przeszłości... i tak się dowiedzą. - w myślach klasnęła w dłonie z uciechy – ale niekoniecznie teraz.
-Rozpoczęcie naszej podróży jutro jest dobrym pomysłem. Trzymajmy się go. - zakomenderowała pewnie. Przerażona mina Takkary tylko utwierdziła ją w przekonaniu, że jest nie najgorszą aktorką. -Szczegóły podróży domówimy jeszcze dziś wieczorem, ale najpierw... - w jej pamięci rozbłysło mgliste wspomnienie. Zobaczyła sylwetkę postaci. Stała bokiem do niej. Nagle machnęła ręką, a linię, w której poruszała się jej dłoń naznaczyła, wyraźnie widoczna, żółta poświata. Yaeko wiedziała dlaczego ten obraz pojawił się właśnie teraz. Wykorzysta go. Uniosła własną dłoń niby od niechcenia, po czym opuściła ją zamaszyście w dół. Jednocześnie skupiła swoją moc w dłoni i wyobraziła sobie podobną linię. Efekt zaskoczył ją samą. W miejscu cięcia powietrza pojawiła się materialna i wyraźna szaro-srebrna smuga. W kuchni rozległ się grzmot. Temperatura podniosła się o kilka stopni. No ładnie... - pomyślała – Teraz tylko efektownie to zakończyć. Jej energia zniknęła z oczu gospodarzy. - Najpierw muszę się położyć na parę godzin. Czuję, że opuszczają mnie siły.

Wyszła z pomieszczenia i skierowała się ku schodom. Zaraz zamknie drzwi do „swojego pokoju” i wreszcie ochłonie po tych wszystkich rewelacjach. Uśmiech nie schodził z jej twarzy. Przypuszczała, że nie łatwo uwidocznić panikę w oczach Mii Clementis. Ona właśnie tego dokonała. Było to dziwnie satysfakcjonujące uczucie. 

Nessa Daere