wtorek, 24 stycznia 2017

Rozdział IX (2/2): Zmiana planów

Brak komentarzy:
-To żeś wymyślił. Do Korry? Z nimi?! - Nakamura odwróciła wzrok widząc wycelowany w nią palec kobiety - A od kiedy ty taki wielki handlowiec?!
Od kiedy został niesamowicie bogatym człowiekiem....

Zatrzymany przez Panicza staruszek zaprzeczył powszechnej prawdzie głoszącej, iż "Korra to popularny kierunek". Okazało się, że mieszka we wsi dzień drogi od Mol'am i wraz z żoną zajmuje się wyrobem i sprzedażą glinianych naczyń i ozdób. Handluje najdalej "do trzech dni drogi", ponieważ "czasy są jakie są"(Cedricowi nie udało się bardziej rozwinąć tego enigmatycznego stwierdzenia). Z wielkim trudem udało im się przekonać starca do użyczenia im swojego wozu na czas podróży do domu. Panicz rozgościł się tuż przy woźnicy i prowadził zaciętą dyskusję, raz po raz czyniąc jakiś nietakt lub okazując lekceważenie. Yaeko przespała drogę robiąc sobie legowisko między workami. Nie miała ochoty wstydzić się za niego. Obudziła się, kiedy powóz stanął. Zmierzchało. Cedric uchylił tylną klapę wozu.
-Wypoczęła pani? - zapytał przybierając arystokratyczny ton.
Wygramoliła się niechętnie spomiędzy materiałów i słomy. Stali przed chatą Pana Ito. Domyśliła się tego od razu widząc wyraz ulgi na twarzy staruszka i posiwiałą kobietę podpartą pod boki czekającą w otwartych drzwiach. Świdrowała wzrokiem przybyłego domownika. Z komina sączył się leniwie dym o przyjemnym, lekko owocowym zapachu.
Kiedy stanęła już na ziemi Panicz z niesmakiem strzepnął z ramion jej szaty słomę. Pani Ito gestem przywołała do sieni męża. Rozpoczęła się szybka, pełna gestykulacji dyskusja.
Korzystając z chwili nieuwagi Cedric mocniej ścisnął ramię Yaeko i lekko się przysunął.
-Jutro wyruszamy z nim do Korry. - szepnął - Nie będzie żadnych opóźnień.
-Ale jak to? - odszepnęła zdziwiona - Przecież mówił, że nie....
-Przekonałem go. - przerwał szybko.
-Jak? - że też w ogóle musiała zadawać to pytanie.
-Pieniądze.
Wpatrywała się w oczy Panicza. Trudno było jej ocenić czy Takkara uważa to za sukces czy porażkę.
-Dużo?
-Paniczu Cedric, proszę do środka! - ton starszego pana był nad wyraz sympatyczny (tak, właśnie ten przymiotnik tutaj pasuje). - Robi się już całkiem chłodno.
Teraz to Yaeko złapała za rękaw Cedrica.
-Na prawdę chcesz posługiwać się swoim prawdziwym imieniem?! A jeśli ktoś cię zna ? A jeśli...
-Ród Takkara jest bardzo poważany Yaeko. - odparł pewnie - Zapewni nam bezpieczeństwo i szacunek. A teraz chodź już, nie każmy czekać naszym gospodarzom.
Siląc się na uśmiech puściła swojego wybawcę i pierwsza ruszyła w kierunku chaty.
Po szorstkim przywitaniu z panią domu zasiedli w kuchni, przy drewnianym stole. Nakamura wierciła się na krześle. To miał być pierwszy dzień wielkiej wyprawy. Tym czasem ona prawie w całości przesiedziała go i przespała. Teraz, obolałe wcześniej nogi, jasno dawały znać że maja już dosyć spoczynku.
Dom Państwa Ito był skromny. W sieni znajdowała się słoma na ubłocone obuwie. Z niej przechodziło się do dość dużej kuchni, w której główną rolę grało palenisko. Służyło nie tyle do gotowania posiłków, ile do suszenia ukończonych drobnych garncarskich prac. Idąc do stołu trzeba było uważać, alby nie nadepnąć na glinianą chochlę czy bransoletę. W powietrzu mieszało się wiele zapachów. Palonego drewna, gliny, ziół i mięsa. Yaeko odetchnęła głęboko. Połączenie było intensywne, ale miało w sobie coś przyjemnego. Z pomieszczenia kuchennego wychodziły jeszcze dwie pary drzwi. Jedne były uchylone. Ukazywały dużą pracownię, w której pełno było wiader wody, porozrzucanych kawałków gliny, metalowych dłut, szmat i farb. Widać było, że pani domu spędziła ten dzień pracowicie. Drugie były zamknięte - gospodyni szybko pośpieszyła z wyjaśnieniem, że znajduje się za nim pokój do spania.
W kuchni pełno było dużych garnków, waz, talerzy. Wszystko wykonane z gliny. Nakamura zacisnęła dłonie na kubku z gorącą wodą, który wylądował przed nią. Materiał pozostawał chłodny na zewnątrz. Glina lekko brudziła ręce na czerwonawy kolor. Nie wiedziała, czemu tak bardzo zwraca uwagę na zastawę. Może to świadomość, że powstała tutaj, na miejscu? Zastanawiał się ile zajmuje wykonanie takiego kubka. I co z nimi będzie?
Cedric wydawał się niemile zaskoczony faktem, że zjedzenie wieczerzy wybrudzi mu ręce. W dramatycznym geście podwinął rękawy szaty. Yaeko parsknęła śmiechem, co zwróciło uwagę arystokraty oraz Pani Ito, która do tej pory milcząco skupiała się na obowiązkach gospodyni.
-Korra?- zaczęła od razu dając do zrozumienia co o tym fakcie sądzi - Tydzień drogi. Jak dobrze pójdzie. I po co wam tam jechać?
-Jak już wspominałem pani mężowi, wraz z moją uczennicą mamy sukna i materiały, które zobowiązaliśmy się dowieźć naszym przyjaciołom. Mamy nadzieję trochę na tym zarobić. - potarł dłonią kubek pokrywając swoją skórę wyraźną warstwą czerwieni - Wie pani, czasy nie są lekkie.
-Toś panicza już nie stać na własne powozy? Jak taki bogaty? Tylko moim się wysługiwać?
Yaeko zerknęła z ciekawością na Panicza.
-Niestety. - odchrząknął - Nie jest to takie łatwe. Również wolałbym podróżować w... innych warunkach.
Przechyliła się i mocno kopnęła go pod stołem. Jak śmiesz? - pomyślała - Obcy ludzie dają ci jeść,a ty jeszcze wytykasz ich status!
- Ustaliliśmy już większość rzeczy. - wtrącił się Pan Ito - Mi się widzi, że to dobre warunki kobieto. Pojadę i przyjadę.
Gospodyni żachnęła się i zamieszała w garnku nad paleniskiem. Poruszała łyżką tak energicznie, jakby chciała wylać cały gulasz na podłogę. Yaeko siorbnęła trochę wrzątku. Zapach mięsa przypomniał jej jak bardzo jest głodna.
Pani Ito wzięła pierwszą miskę i nałożyła na nią pokaźną, parującą papkę.
-Będą z tego kłopoty. - oświadczyła wpatrując się nałożoną porcję - Ściągniesz je sobie na głowę, zobaczysz.
Cedric z wdzięcznością zaczął dmuchać w talerz czując się zwolniony z powiedzenia czegokolwiek.
-Może potrzebują tam czegoś z twoich ozdób. Pójdę, obejrzę sprawę. - staruszek skrzyżował ręce na piersi - Zawsze będzie można wysłać coś dla dzieci.
Nie mogła dojrzeć wyrazu twarzy gospodyni, bo ta właśnie stała za jej plecami podając kolację. Żałowała, czuła, że umyka jej coś ważnego. A więc mają dzieci? Ciekawe...
-Państwa dzieci mieszkają w Korrze? - wypaliła.
-Niedaleko.- staruszek uratował ją zanim zmuszona była spojrzeć na Cedrica - Jak dorosły postanowiły wybrać własną drogę z dala od nudnych rodziców - zaśmiał się sztucznym śmiechem - Ze względu na odległość rzadko się widujemy. Ale wiem, że nie wiedzie się im najlepiej.
Dałaby głowę sobie uciąć (choć może nie tak dosłownie), że Takkara pomyślał w tej chwili "to tak samo jak wam". Wolała nie odrywać wzroku od Pana Ito i nie przekonywać się.
-A czym się zajmują?
Staruszek zanurzył łyżkę w gulaszu.
-Polityką.- stwierdził niechętnie.
-Synowie? - pytała dalej.
-Córka  i syn.
-Ach, tak... - pozwoliła sobie zrobić przerwę na skosztowanie kolacji. Nigdy nie jadła takiej kaszy. Była drobna i bezsmakowa. Mięso i warzywa były zdecydowanie lepsze. Przełykała powoli starając się nie krzywić, gdy jedzenie przecinało ranę.
-To musi być miłe, prawda? - wskazała wolną ręką na otaczające ich garnki - robić coś co się lubi. Widać, że mają państwo dużą wprawę.
-Robimy to żeby przetrwać dziewczyno. Na tej ziemi nie ma zbyt wielu profesji, którymi można by się zająć. To nie Mol'am.
-Kiedy będziesz chciał ruszać? - Pani Ito jadła bardzo szybko.
Gospodarz odłożył talerz i potarł się po żuchwie w zamyśleniu.
-Muszę przejrzeć rzeczy. Myślę, że lepiej byłoby zabrać naczynia. Wezmę te duże garnki zza domu, misy, które ostatnio robiliśmy. A ty zobacz co się tam kobitom do kuchni przyda.
-Ja już ci co tam naszykuję. Ale kiedy chcesz iść?
-Jutro jak świtać będzie.
-Zdążysz zapakować?
-Jak mnie nie opóźnisz...
Gospodyni odłożyła pusty talerz.
-Zobaczę co tam mamy. Toś mi wymyślił zadanie. Przygotuję mięsa, ale będziesz musiał je jeść osobno. Nie zdążę niczego naszykować.
-Dobrze, dobrze.
Staruszek powoli podniósł się zza stołu.
-Będziesz mi musiał pomóc kawalerze. Garnki są ciężkie, sam ich szybko nie przeniosę.
-Oczywiście. - Cedric odsunął swoja porcję. Zostawił połowę. - A czy moja uczennica może iść spać? Jak już mówiłem jest trochę chora. Odpoczynek dobrze jej zrobi.
Chora? - zagotowała się w środku - Na prawdę w niczym się nie przydam?
-Myślałam, że pomoże mi w kuchni... - Pani Ito spojrzała na nią zdegustowana - To ta szyja? Aż takie słabe z ciebie dziecko?
-Nalegam. Nie może się przemęczać.
Staruszka pokręciła głową.
-No dobrze dziecino, choć zaprowadzę cię do pokoju.
Yaeko posłusznie poszła za gospodynią zabijając Cedrica spojrzeniem. Muszą porozmawiać. Muszą koniecznie porozmawiać. Wokół niej działo się coś dziwnego - czuła to. Staruszek decyduje się zawieźć ich w miejsce, którego nie odwiedzał od bardzo dawna. Nawet jeśli są tam jego dzieci. No i tak polityka. Była ciekawa jakie funkcje kryją się za tą odpowiedzią. Sądząc po rodzicach pewno nie piastują żadnych przesadnie wysokich stanowisk. Zaklęła. Jeszcze trochę i myślenie Cedrica jej się udzieli. Nie można tak wartościować ludzi.
Pani Ito wprowadziła ją do sypialni. Był to spory, ciepły pokój i ... ciemny.
-Nie mamy tutaj oświetlenia. Świece są potrzebne gdzie indziej. Nie przeszkadza panience ciemność?
Yaeko wyczuła zabudowaną grzecznością kpinę. Cedric.....
-Myślę, że dam sobie radę. Jestem strasznie zmęczona. - granie chorej nagle wydało się użyteczne.
-Na podłodze są skóry. Jest trochę lannaka. Może panienka znajdzie. Zawinąć się i będzie ciepło. Jeśliby czegoś potrzebowała szukać w kuchni.
Pani domu zamknęła za sobą drzwi zanim Yaeko zdążyła cokolwiek odpowiedzieć. Stała w półmroku czując się... bezużyteczna. Przespała niemal cały dzień. Chciała rozmowy, świateł, nawet marszu. A skończyła w ciemnym pokoju szykując się do spania. Czy to dlatego, że rozmawiała z tymi ludźmi? Ale przecież znają ich imiona, wiedzą dokąd zmierzają, po co być niemiłym? Nie rozumiała Cedrica, ale bała się też głośno narzekać. Przecież nie zmienili planów z jego powodu. To, że wszystko tak się udawało... było jakimś cudem. To, że staruszek Ito się zgodził...
Zmrużyła oczy próbując dojrzeć coś w ciemnościach. Jedyne światło, które oświetlało podłogę pochodziło z zewnątrz. Księżyc wyszedł już na nieboskłon przedzierając się przez grube zasłony okien. Coś jej to przypominało. Już kiedyś była w takiej sytuacji. Starając się nie myśleć, wyciągnęła ręce przed siebie i pomału ruszyła przed siebie starając się wyczuć stopami jakąś skórę (i nie przewrócić - ku satysfakcji gospodyni). Po jakiś siedmiu krokach natrafiła na opór. Powoli kucnęła i wymacała ciepłe futro. Nie wiedziała czy to lannak, ale było przyjemne w dotyku. Chwyciła mocno i przyciągnęła kawał do ściany. Była ciekawa czy to płachta jest taka ciężka, czy ona taka słaba. Wolała wybrać tą pierwszą wersję. Usiadła opierając się plecami o chłodne drewno. Skórę narzuciła na nogi i zawinęła się nią po bokach. Odetchnęła. Za ścianą słyszała odgłosy kuchennej krzątaniny, z podwórza również dochodziły głosy. A ona siedziała - sama. Zupełnie jak w domu Takkar'ów - wszyscy robili wszystko za nią. Zupełnie jak... Jęknęła czując ucisk w głowie. Zupełnie jakby jej wspomnienia broniły się przed powrotem. Nie możecie być takie uparte. Jeśli wrócicie łatwiej mi będzie pomóc Cedricowi. Jeśli moje umiejętności by wróciły... Cedric mógłby przejść Rekrutację. Jaka to cena w porównaniu z tym co on dał mi? Gdyby nie on, dalej byście nie istniały. Trwałybyśmy w tej próżni... cały czas. Poczuła dreszcze mimo ciepła bijącego ze skóry zwierzęcia. Zamknęła oczy. Potrzebowała mocy, otuchy, bezpieczeństwa. Wróciła świadomością do otaczającej ją szaro-srebrnej poświaty. Krążyła dookoła niej skondensowana w zgrabną kulę. Wyciągnęła dłoń wyobrażając sobie jak przeczesuje jej włókna. Tak, teraz była włóknista. Nakamura widziała każdą nitkę lśniącą z osobna, mieniącą się odcieniami szarości i bieli. Przecinała je wzdłuż i wszerz ciesząc się uczuciem miękkości, spokoju... Pozwoliła tarczy poszerzyć się. Nowe sploty wypłynęły z jej ciała zapełniając powstałą przestrzeń. Nie czuła granicy. Nie wiedziała ile energii może uwolnić. Może w swoim ciele wyczuje to lepiej? Powoli odpięła wsuwkę. W pokoju nikt jej nie zobaczy. A nawet jeśli to jest tutaj tylko Cedric i ludzie, którzy nie mają prawa znać jej poprzedniego życia. Poruszyła włosami. Kasztanowe loki opadły bezwładnie na ramiona Etharianki. W ciemności dotykała szpiczastych uszu, zaznaczonych kości policzkowych. Słysząc swój głos uspokajała się - coraz bardziej i bardziej. Przez zamknięte drzwi zaczął do niej docierać syk paleniska. Czyżbym przedtem go nie słyszała? Skupiła się na swojej mocy. Nie czuła granicy. Nie wiedziała jak ją wyczuć. Spróbowała podążyć zraz z nićmi wgłąb siebie, ale dość szybko moc burzyła się i wyrzucała ją na powierzchnię. Poczuła bezradność. Potrzebowała kogoś kto jej pokaże. Wojownik. Obraz mężczyzny natychmiast błysnął w jej umyśle. Naraz wycofała się ze swojego szalonego planu. Przypomniał jej się las, do którego trafiła ostatnio poszukując nieznajomego. Wiatr. Jesteś tchórzem. Puste zdanie wypełniło jaźń Nakamury. Jesteś tchórzem. Szaro-srebrne warkocze zafalowały jakby wzburzone niespodziewaną obelgą. Każdy coś robi. Mia ma zadania w Mol'am. Cedric przygotowuje podróż. Pani Ito szykuje załadunek. A ja? Ja mogę dowiedzieć się o sobie jak najwięcej. Może to dlatego Cedric mnie tu wysłał? Żebym skupiła się na swoim zadaniu? 
Natchniona tą nagłą myślą nie bez oporów zaczęła zagłębiać się w swoim umyśle. Zamykała się coraz bardziej, aż jedynymi bodźcami dookoła niej zostały ciemność i trzaski paleniska. Trzaski i syki zwalniały. Trzask, trzask. Yaeko bardzo dobrze pamiętała ten stan. Chciała uciec, ale zmusiła się by pozostać w nieświadomości. Odcięta od świata. Trzask, trzask, syk, trzask. Czas jakby zwolnił. I wróciła. Wróciła do bycia świadomą - w ciemności. Otworzyła oczy. Nie było już pokoju. Nie było Takkary. Była ona i otaczająca ją pustka. Wiedziała co robić. Spędziła tutaj zbyt wiele czasu.
-Jesteś tutaj? - krzyknęła. Jej głos niemal natychmiast został pochłonięty przez głuszę. Żadnego echa. Żadnej odpowiedzi.
-Jesteś tutaj? - powtórzyła głośniej - Potrzebuję cię!
Cisza. Yaeko myślała gorączkowo. Próbowała wyobrazić sobie Wojownika, ale wizja i jej szczegóły rozmywały się. Cedric na mnie liczy...
-Potrzebuję cię! Słyszysz!? Proszę! - ostatnie, błagalne słowo również zostało wchłonięte. Bez odzewu.
Rozejrzała się dookoła. Żadnych rezultatów. Była zupełnie sama.
-Proszę!!! - teraz już wrzeszczała. Czuła jak jej wątpliwości odchodzą. Chciała go spotkać. CHCIAŁA dowiedzieć się kim jest. Kim ON jest. Jak może pomóc Cedricowi. MUSI. - Proszę, oprócz ciebie nie pamiętam nikogo innego. Nikogo rozumiesz?! Nie chcę żyć tak jak teraz! Chcę wiedzieć kim jestem! Muszę pomóc przyjacielowi!! Jeśli sobie nie przypomnę będę bezużyteczna.
Poczuła łzy napływające do oczu. Nie wiedziała już czy krzyczy do niego. Czy do siebie. Czy może do kogoś jeszcze. Pociągnęła nosem. Rozpłakała się - na to nie było już rady.
-Jesteś tutaj? Proszę! Chcę pomóc! Chcę żeby ci wszyscy ludzie mogli na mnie polegać! Żebym to ja mogła ich wyręczać! Uwolnili mnie! Chce pokazać, że to dobrze! - upadła na kolana czując zażenowanie. Nikt się nie pojawił. Miała wykonać swoją misję, a skończyła marząc się i wzywając senne mary. Może to prawda? Może zawsze była tylko szczurem? Takkara się pomylił. Uwolnił niewłaściwą osobę. Fid.... Poczuła ukłucie w sercu. Życie tego człowieka skończyło się z jej winy. On w nią wierzył. Ale dlaczego? Co w niej sprawiło, że zdecydował się ponieść taka cenę? Co w niej sprawia, że pomaga jej aż tylu ludzi? Tylu się nią interesuje? Przecież oni wszyscy mają swoje marzenia, ideały, mają siłę żeby je realizować, a ja się tylko poddaję. Ja tylko liczę na innych. Liczę, że jakoś to będzie... Nie wiedziała, czy są to myśli jej, czy "tamtej" Yaeko. Było jej wszystko jedno. Przegrała. Nie przywołała Wojownika. Obudzi się i nie będzie miała nic do zaoferowania. Będzie tylko ciężarem. Usłyszała w głowie słowa: "Boi się nawet własnego cienia. Jest szczurem. A szczury nie używają mieczy, nie walczą, nie budzą respektu...".Nawet nie wiedziała, czy mówił wtedy o niej, lecz teraz, gdy wyrzucała jej to własna głowa bolało... bardzo. Nawet jeśli nie, wszystko pasuje... Wrzasnęła. Wrzasnęła przecinając płaczącym, wysokim skowytem ciszę. Nie obchodziło jej to jak to wygląda. I tak nikt nie widział. Wrzeszczała i płakała czując jak emocje wylewają się z niej jedna po drugiej. Coraz szybciej, niczym rosnący w siłę wodospad. Jak wiatr, który tnie Pola Wodne irytując pasące się toczki. Jak wiatr, który wiał tamtej nocy, kiedy stała na murach obronnych wpatrując się w zbliżające pochodnie. Deszcz świateł, coraz bliżej, bliżej. Oni wszyscy na mnie liczą. Muszę im pomóc. Czuła na twarzy smaganie wiatru. Czuła spojrzenia ludzi oczekujących komendy. To ona ma ją wydać? Przecież nie wie co robić! Bezradność. Znów bezradność.
-Nie chcę już tak. Nie chcę. - jej głos był słaby, zachrypnięty. Wycieńczony dopiero co przebytą walką. - Chcę być silna, słyszysz? 
Wpatrywała się w ziemię. Oczy ją piekły. Szyja znów bolała. Z jękiem zerwała opatrunek. Czuła pulsujący ból, ale w tym momencie tylko jej pomagał. Nie myśleć. O nowych wspomnieniach. O swoim upokorzeniu.
-Chcę być silna. - powtórzyła - Chcę pomóc Cedricowi. Chcę pomóc tym, którym nie potrafiłam pomóc kiedyś. Na pewno tacy byli, przecież wiesz. - uśmiechnęła się gorzko - Wiem, że kogoś musiałam zawieść. W końcu jestem szczurem...
Była zmęczona. Jej myśli ulatniały się. Uciekały do rzeczywistego świata. Trzask, trzask, syk.
Wyobraźnia podsunęła jej obraz strażnika, który podszedł do niej gdy podsłuchiwała audiencji u króla. Jesteś tu niepotrzebna. Odprowadzę cię do pokoju. - myśli wkładały w jego usta wszystko to co najbardziej bolało - Nie przeszkadzaj. Tutaj dzieją się ważne sprawy, ty nigdy nie będziesz w nich uczestniczyć. Uciekniesz. Żeby prosić o spotkanie trzeba mieć odwagę. Trzeba wiedzieć z kim chce się spotkać. Znać jego imię. Strażnik rozpłynął się w nicości. Została tylko ona. Coraz bardziej tracąca kontakt z pustką. Trzask, trzask, syk, trzask. Słowa mężczyzny wypełniły ją. Trzeba odwagi. Trzeba znać imię. Yaeko czuła, że przegrywa. Coraz dokładniej słyszała stukot naczyń. Budziła się.
-Ja chcę być silna, chcę być odważna! Mogę się tego wszystkiego nauczyć, słyszysz? Tylko daj mi szansę! Potrzebuje cię, słyszysz?! 
Zebrała w płucach całe pozostałe powietrze, aby włożyć je w jeden krzyk pełen wściekłości i klęski.
-Hajime!!!!!!!!!!
Imię Wojownika unosiło się chwilę po czym zniknęło w nicości. Była sama. W ciemności. Czuła okrywającą ja skórę, powietrze przesycone zapachem gliny i palonego drewna. Zza ściany dochodził ją dźwięk przyciszonej rozmowy. Jeden z głosów należał do Pani Ito, drugiego, męskiego, nie potrafiła zidentyfikować. Poruszyła się lekko i wykrzywiła, gdy poczuła zdrętwiałe kończyny. Spanie na siedząco nie było najlepszym pomysłem. Jęknęła i poprawiła bandaż na szyi. Dobrze, że nie zerwała go naprawdę. Była jeszcze bardziej zmęczona, niż przed zamknięciem oczu, ale zgadywała że właśnie tego wymagało zadanie. W końcu jadą wozem - odeśpi. Mimo wszystko chciała się jeszcze trochę zdrzemnąć. Wnioskując po odgłosach przygotowania nadal trwały, a więc jej wizja nie mogła trwać więcej niż kilka godzin. Była wykończona. Zaciskając w myślach kciuki odwróciła się pomału i otworzyła oczy. Księżyc był wysoko na niebie - ma jeszcze czas. Odetchnęła cichutko z ulgą. W przytłumionym blasku zauważyła swoje włosy. No tak, zdjęłam spinkę. Muszę ją znaleźć, następnym razem kiedy się obudzę pewno już ktoś tu będzie. Nie ma co kusić losu. Pomału odwróciła głowę i zaczęła wpatrywać się w futro szukając miejsca gdzie też mogła by spaść. Nie mogła być daleko, co dziwne nawet dużo się nie wierciłam. Gdzie ja ją...?
Zamarła bezruchu. Ktoś, jakiś metr od niej, zaczął bawić się wsuwką. Dwa końce unosiły się i spadały uderzając o siebie z metalicznym pogłosem. Odważna! - pomyślała nagle.
Podniosła głowę próbując zlokalizować żartownisia. Niczego nie było widać - zasłony nie oświetlały głębszej części sypialni.
-Cedric? - zapytała niepewnie. W pewnym sensie ulżyło jej, że nikogo nie widzi - To ty? Wiem, nie powinnam tego ściągać, ale chciałam coś sobie przypomnieć i no... - cisza - tak mi jest lepiej się skupić. 
Wsuwka zamilkła.
Yaeko nie mogła wychwycić oddechu Panicza.
-Gniewasz się? - gotowa była zrobić cokolwiek byleby tylko wyszedł z tego cienia - Wiem, że umawialiśmy się, że będę mieć ją cały czas na sobie. To niebezpieczne - dobra. Ale, wiesz - to wieś. I to blisko Mol'am. Co tu się może stać? - ostatnie pytanie zadała dość nerwowo.
Cisza. No to tak się bawi...
-Dobrze. - przewróciła oczami - To niebezpieczne niezależnie od miejsca. Jestem głupia. Przyznaję. Zadowolony Panicz? Oddasz mi ją teraz? - wyciągnęła rękę w ciemność udając arystokratyczne ruchy Takkary.
Ciągle nic. Nie rozbawiła go. To spróbujemy inaczej.
-Zresztą co mi się może stać jeśli jesteś cały czas obok, prawda? Jesteś jak mój... - tutaj doznała nagłego olśnienia - migite! To chyba był ten ktoś "ważny".
Wsuwka zaświszczała i wylądowała na jej kolanach. Cedric zrobił krok w przód. Udało się! - Yaeko wyszczerzyła się w uśmiechu do ciemności i obróciła ozdobę w dłoni. Była chłodna.
W pomieszczeniu rozległ się kolejny krok, i kolejny. Jeszcze jeden i wejdzie w jej pole widzenia. Będzie mogła powiedzieć jaki to jest beznadziejny i przeszkadza jej w ciężkiej pracy stania się silniejszym człowiekiem. W ogóle tego nie rozumie...
-Jeszcze ten? Staruszku, myślę, że jak pięć takich waz się sprzeda to będzie dużo! - głos Takkary dotarł do niej z podwórza.
-Żona mówi, że ten też się nada. Panicz go weźmie i tak jest już zła.
Yaeko przytuliła się do ściany. Zrozumiała jedną rzecz. Ktokolwiek był z nią w pokoju nie był ani Cedrickiem, ani staruszkiem, ani Panią Ito.
Tym czasem nieznajomy wykonał jeszcze jeden krok wchodząc w światło sączące się z okna. Księżyc kawałek po kawałku odsłaniał jej postać wysokiego mężczyzny.

*   *   *

Zaledwie dzień drogi od spokojnego Mol'am, na ziemiach Trawendall, pod uśpionymi szponami wszechwładnej Arianny, w małej, wieśniaczej chacie z ciemności pokoju wyłaniał się człowiek, którego według wszelkiej logiki nie powinno tam być. Równie zaskoczona była kładziona na prętce, drewniana podłoga uginająca się teraz pod ciężarem jego sandałów, ciężkiego, tradycyjnego stroju, mieczy i mięśni.
Zamieszkujące na suficie pająki zbliżyły się do siebie na widok pokrytej bliznami twarzy i oka... żaden z pajęczaków nie widział nigdy człowieka o równie ciemnym, przerażającym oku. Mysz mieszkająca w glinianej wazie skuliła się na widok ciemnobrązowych włosów, które przypominały jeża, gotowego zaatakować każdego kto podejdzie od tyłu. Wszystkie one przyglądały się również siedzącej na ziemi dziewczynie o długich, kasztanowych włosach i zagranicznej urodzie. Widziały jej otwarte usta, słyszały serce bijące z prędkością uciekającego toczka. Wszystkim im zrobiło się trochę żal. Dziewczyna miała w sobie "coś" (pomimo że ani pająk, ani gliniana waza, ani podłoga nie potrafiły dojść do końca "co"). Ale, nie takie rzeczy się już w tym pokoju działy...
Tym większe zdziwienie poczuli świadkowie, kiedy przestraszone dziewczę podniosło się i wykonało krok w stronę mierzącego ją pogardliwym wzrokiem zabójcy. A potem jeszcze jeden.

*  *  *

I nagle, w ciszy nocy, przerywanej jedynie trzaskami paleniska i gderaniem gospodyni Nakamura Yaeko rzuciła się na Wojownika i przytuliła się najmocniej jak potrafiła. Wyciągnęła ręce i splotła je na plecach mężczyzny. Głowę wtuliła w jego tors nie zaważając na fakt, że schowane rękojeści dwóch mieczy mocno uderzyły w jej biodra. Nie dbała o to. Był. Jej przeszłość, życie. Przyszedł do niej i teraz będzie miała szansę się nauczyć, dowiedzieć. Porozmawiać. Pomoże jej i Cedricowi, po prostu to wiedziała. Wojownik nie ruszał się. Stał jak posąg, a to, że był prawdziwy zdradzało jedynie bijące serce i moc, która teraz biła blisko niej i pulsowała na wszystkie strony, żeby tylko ją ominąć. Była żółta. Lekko przybrudzona brązem. Brak jakiejkolwiek reakcji się przedłużał, ale Yaeko była aż nadto zachwycona żeby się tym przejmować.
To wszystko było prawdą! Jej dawne życie! Wizje! Wrócł! On jej pomoże! Powie jej! Pomogą Cedricowi! Nawet jeśli ona jest słaba, to on był kimś ważnym. Powie co robić. Widać, że wciąż jest silny....
-Hajime! - niemal krzyknęła rozradowana zapominając o wszelkich konwenansach - Przyszedłeś!
Nadal nie zwalniała uścisku. Nawet nie przyszło jej na myśl, czy ich "przeszłe" relacje pozwalają na tego typu poufałości.
Poczuła na karku zaciskającą się dłoń.
-I gdyby to był ktoś inny... - zadudniła jego klatka piersiowa - już byś nie żyła.
Odskoczyła.
Wojownik nie stawiał żadnego oporu. Palce puściły pozwalając na nabranie bezpiecznego dystansu.
-Nawet cofanie sprawia ci kłopot. - wskazał na fałdy jakie tworzyła szata uczennicy - Miecz?
Wiedziała, że nie może się wycofać. Nawet, jeśli cała euforia nagle uleciała.
-Dostałam od Cedrica. - bądź dzielna, bądź dzielna - Miecz i sztylet. Jego kuzyn ma prawdziwy talent.
-Ród czy zwyczajny rzemieślnik? - pytanie było krótkie, rzeczowe, oczekujące szybkiej odpowiedzi.
-Cedric jest z Rodu Takkara. - słowa wypłynęły automatycznie.
Hajime zamknął oko. Jego twarz wykrzywiła się. Płuca wzięły głęboki wdech, potem wydech. Obserwowała jego reakcję bojąc się poruszyć. Wtem wąskie wargi mężczyzny rozchyliły się i Yaeko usłyszała jeden z najbardziej skrzeczących śmiechów z jakimi miała do czynienia. Blizny na twarzy rozciągały się, to znów skręcały tworząc raczej upiorny widok.
Z kuchni wciąż dochodziły odgłosy krzątaniny. To cud, że Pani Ito jeszcze tu nie przybiegła. 
-Przestań, proszę przestań. - zupełnie nie wiedziała co ma robić. Nie myślała o tym jak przedstawi parze wieśniaków Wojownika. Co powie Paniczowi. Wszystko wymykało się spod kontroli. - Ktoś cię usłyszy!
-A więc, budzisz się i dostajesz pod skrzydła Takkarów. - zasłonił usta dłonią i zaczął kaszleć próbując wyciszyć śmiech - Ba! Nawet otrzymujesz Sierp i Sztylet. Zawsze uważałem, że masz więcej szczęścia niż rozumu.
Yaeko stała bezradnie raz po raz oglądając się na drzwi do kuchni. Czemu nikt nie przychodzi? Czuła niepokój, który nie pozwalał jej na jakąkolwiek analizę tego co trafiało jej uszu.
-Śnij ze mną dziewczyno. - zadudnił w jej uszach głos Hajime - Śnij i obudź się gotowa.

cdn (się pisze)


czwartek, 17 września 2015

Rozdział IX (1/2): Zmiana planów

1 komentarz:
Martwisz się o to co zastaniesz na drugim brzegu.
Lecz nie przyjdzie ci nawet na myśl
by sprawdzić
czy most, który umożliwia dalszą drogę
nie został dawno zerwany.

Ludzie planują wiele rzeczy. To co zrobią jutro. To co powiedzą znajomemu przy następnym spotkaniu. To co zjedzą zaraz na śniadanie. Nie muszą być to wielkie idee. Zwykle dotyczy to spraw błahych. Robią to, ponieważ zapewnia im to poczucie kontroli i bezpieczeństwa. Budują wokół siebie równoległy świat, w którym widzą siebie „za chwilę/za rok”. Wiedzą co się zdarzy. Wiedzą jakie trudności napotkają na swojej drodze. Niestety, same trudności z reguły nic nie wiedzą o istnieniu tej ustalonej kolei rzeczy. Dla nich zaplanowany świat jest niewidzialny, więc całą swoją uwagę skupiają na tym realnym. A ponieważ z natury są towarzyskie, lubią pojawiać się w towarzystwie kłopotów, wypadków, katastrof i załamania nerwowego.
Pech chciał, że Cedric miał plany. Można by powiedzieć – ambitne plany. Dotrzeć do Korry w przeciągu tygodnia. Podróżować za dnia; byle dalej, byle szybciej. W zaciszu swojego pokoju stworzył pełen przebieg wyprawy. Kilka przerw w marszu na dzień, każda po kilkanaście minut. W jego równoległym świecie – dali radę. Nikt się nimi nie interesował. Nikt nie przeszkadzał. Nikt nie palił ognisk. I nikt nie krzyczał. Teraz, siedząc przed domem Pirana i przerzucając z ręki do ręki rękojeść miecza, wiedział, że jego plany zapewne zostaną zniszczone. A to wszystko przez trudności i (wielce prawdopodobne) katastrofę.

* * *

Sam początek zapowiadał się dobrze. Wyruszyli w radosnych nastrojach. Pełni sił i wiary w powodzenie wyprawy. Zaraz po przekroczeniu bramy, kiedy wkroczyli na ubity trakt łączący Mol'am z miastami wschodu, Yaeko skutecznie odpędzała myśli o ciężkim bagażu zadając coraz to nowe pytania. Takkara zastanawiał się, czy kiedyś nadejdzie dzień, w którym dziewczyna nie będzie się już dziwić wszystkim otaczającym ją oczywistościom.
-Jak to możliwe?! - nie próbowała nawet ukrywać zdziwienia – To miejsce wygląda całkiem inaczej niż wszystko co pamiętam z drugiej strony Osi!
-Co masz na myśli?
-Wszystko! - wskazała łokciem (worek w lewej ręce przerzuciła przez ramię) na przestrzeń przed nimi – Tam, gdzie mieszkałam otaczała nas ubita ziemia i piach. Nic nie chciało rosnąć. Glebę pod uprawy tworzyliśmy sami - a i z nią roślinności było bardzo mało. Myślałam, że pola, które pokazałeś mi w nocy są wyjątkiem. Wszystko tutaj tak wygląda?
Ziemie otaczające Mol'am pokrywała gęsta, zielona trawa. Tu i ówdzie widać było też krzaki oraz mniejsze drzewa. Dla Yaeko miejsce takie wydawało się rajem. A przecież to tylko nieużytki graniczące z miastem... Tam, gdzie się wychowała nie było zieleni. Jedyny pokarm dla gruźlców stanowiły toczki. W jej umyśle pojawił się obraz jak wieczorami zaganiała małe, niesforne stworzonka do zagrody. Toczki piszczały i rozbiegały się. Nie lubiła tego robić. Ciocia Lov zwykle stała z boku, przyglądając się – poprawiało jej to humor. Nakamura prychnęła. Że też wszystkie wspomnienia, które do mnie powracają dotyczą tak nieistotnych rzeczy.
Idący obok Panicz opacznie odebrał jej zachowanie.
-Ej, nie ma o co się złościć. Wiem, że sprawiam wrażenie wszechmogącego, ale na takie sprawy nie mam wpływu. - mrugnął – To co tutaj widzisz zawdzięczamy źródłom i rzekom, które rozciągają się pod ziemiami Tenebrium. Domyślam się, że była to jedna z przyczyn, takiego rozlokowania stolicy. Mol'am leży zaledwie dwie staje od granic ziem przynależnych bezpośrednio do Kengen. Mamy zwyczajne szczęście, bo i do nas docierają wodne odnogi. Za parę tygodni sama będziesz mogła przekonać się, gdzie te podziemne zasoby się kończą. Samo Dax na przykład, jest już ulokowane na suchych terenach, niemal pustynnych.
-Kengen to stolica?
-W rzeczy samej. - chciał podrapać się po głowie, niestety dźwigane worki szybko zniweczyły jego plan – Ach, chyba będę musiał się od tego odzwyczaić....
-Byłeś tam kiedyś? - Yaeko nie tyle była ciekawa, ile jej nogi zaczynały wpadać w lekkie drżenie. Nie mogła zażądać postoju zaledwie kilkanaście minut po opuszczeniu miasta. Musi być silna.
-Tylko raz, ale mój ojciec bywa tam codziennie. Po otrzymaniu posady ginsha zamieszkał w Kengen.
-I nie zabrał was ze sobą?! - Tamar Takkara podobał jej się coraz mniej – Ciebie i Mii?! Ordonowi na pewno też lepiej żyłoby się w większym mieście.
Aplazma ukazała się na niebie w całej okazałości. Dwójka pochłoniętych rozmową wędrowców przesuwała się powoli po trakcie mijając pojedynczych handlarzy, którzy poprzedniego dna przybyli do miasta za późno po zmroku i musieli czekać na otwarcie bram. Niektórzy nocowali w oddalonej o pół staja gospodzie „Skoro świt”*, niektórzy woleli znaleźć ustronne miejsce i spędzić noc we własnym wozie. Wszyscy mijali mistrza i jego uczennicę obojętnie - zajęci przeliczaniem ostałych funduszy, albo zwyczajnie zaspani i zmęczeni długą podróżą. Szli obok swoich koni ziewając, wpatrzeni w otwartą Bramę Wschodnią.
Yaeko zauważyła, że razem z Cedriciem dość wyraźnie wybijają się na ich tle – bogactwem zdobień na szatach, bronią wystającą zza pasa i... brakiem zwierząt jucznych. Oddałabym wszystko za konia. Albo lannaka**... Postanowienie bycia silną coraz bardziej się ulatniało.
-Ordon nie ruszyłby się z Mol'am nawet, gdyby miał taką możliwość. - Cedric ponownie skupił na sobie jej uwagę – Jest bardzo przywiązany do tego miasta i.. zabobonny. Twierdzi, że gdzie indziej dusze jego dzieł nie byłyby takie same. Czy jakoś tak. Jeśli chodzi o Mię to otrzymała rozkaz pilnowania mnie, a ja cóż... Powiedzmy, że ojciec nie chce się mną zbytnio chwalić.
Skinęła głową żałując, że od razu nie domyśliła się powodu.
-A po wschodniej stronie? Byłeś kiedyś w Etharii? - zapytała.
Cedric spojrzał na nią przestraszony,
-Nie wypowiadaj głośno tej nazwy. - ściszył głos – Może trakt jest szeroki, a ludzi mało, ale wierz mi, samotne podróże wyostrzają słuch. - obejrzał się sprawdzając czy nikogo nie ma w pobliżu – Nie, nie byłem nigdy na... twojej dawnej ziemi. Zresztą większość ludzi, która nie zrobiła tego przed Wojną Arreńską powie ci to samo.
-Dlaczego?
-Bo Oś wkrótce po jej zakończeniu została zamknięta.
-Jak to?! - Yaeko zapomniała o niedawnym ostrzeżeniu i podniosła głos – Ja, ja pamiętam Oś. Pamiętam granicę – można było zobaczyć ją w każdym miejscu naszej wioski; była długa na cały horyzont! Jak coś takiego można zamknąć?!
-Yaeko, proszę. Ciszej. - Panicz syknął – Faktem jest, że Oś ciągnie się od gór na północy, aż po Pola Wodne*** na południu. Zapominasz, jednak o najważniejszym: wzniesiono ją za pomocą mocy i za jej pomocą zawsze ją kontrolowano. Składa się z postawionych obok siebie wież, fortec i punktów obserwacyjnych, o które przez lata walczyli między sobą poszczególni władcy. Każdy odcinek należał do kogoś innego, każda wieża była domem psychoanalitów pracujących dla innej strony. Przed wydarzeniami sprzed dwunastu lat zwykli mieszkańcy nie odczuwali tych podziałów. Można było swobodnie przemieszczać się między stronami, jeśli oczywiście ktoś miał taką potrzebę. Wojsko zagradzało drogę i sprawdzało jedynie innych zbrojnych. - umilkł kiedy mijał ich kupiec w niebieskich szatach – Jednak w czasie wojny w Kengen musiało coś się stać. Nikt nie wie dokładnie co - nawet ja. Nie zmienia to faktu, że królowa zaraz po ogłoszeniu naszego zwycięstwa, zamiast pozwolić ludziom odpocząć, wydała rozkaz szturmu i zdobycia Osi. Udało się to nam w przeciągu roku, z pomocą południowego, zaprzyjaźnionego mocarstwa. Teraz wszystkie pozycje na granicy obsadzone są naszymi ludźmi, którzy mają za zadanie nie dopuścić do tego by ktokolwiek przekroczył Oś. No chyba, że ma wyraźne upoważnienie królowej lub władcy z południa.
Dziewczyna zdziwiła się czując jak wielki niepokój wywołała w niej ta informacja. Wiedziała, że musi pomoc Takkarze w Dax, że zanim ich drogi się rozejdą minie jeszcze dużo czasu. Czy w ogóle się rozejdą? Zdawała sobie sprawę, że nawet jeśli kiedyś przekroczyłaby granicę nie wiedziałaby dokąd się udać. Byłaby równie zagubiona jak tutaj, w Trawendall. No bo jakie mam gwarancje, że spotkam kogoś kto mnie znał? Jednocześnie brak takiej możliwości wzbudził w niej poczucie straty i smutek, którego się nie spodziewała. Poczucie beznadziejności było na tyle silne, że duch walki opuścił ją na dobre, a bolące nogi zaczęły krzyczeć.
-Możemy chwilę odpocząć? - spytała – Nie mam już siły.
Tym razem to Cedric nie potrafił ukryć zdziwienia.
-Ale przecież idziemy dopiero jakieś dwadzieścia minut. - odwrócił się i wskazał workiem na majaczącą w oddali bramę. - Wciąż widać miasto. Myślałem, że pierwszy przystanek zrobimy w gospodzie.
-A to daleko? - zapytała z nadzieją w głosie.
-Jeszcze trochę. - sądząc po tonie jego głosu „trochę” miało długie „o”.
-Nie wytrzymam. Proszę, wszystko mnie boli.
Panicz spojrzał na nią i westchnął z rezygnacją.
-Dobrze. Ale ruszamy dalej najszybciej jak się da.
Pokierował ich kilkanaście metrów od szlaku, znajdując spory kamień osadzony w trawie. Yaeko usiadła na głazie, on sam zrzucił bagaże i usiadł z wyciągniętymi nogami na ziemi.
Dziewczyna zamknęła oczy. Teraz, kiedy pozbyła się ciężaru, jej ciało mocno zaczęło dawać o sobie znać. Jej nogi i ręce trzęsły się, kark; ciągnięty całą drogę w dół przez obciążone ramiona; bolał i szczypał. Poczuła łzy pod powiekami. Nie da rady. To nie była normalna reakcja jej ciała. Przecież kiedyś pokonywała dużo większe dystanse prowadząc zwierzęta na całodzienny wypas. Nie wstanę. Na wszystkich bogów, nie wstanę. Nie mam siły. Nie mogła sobie wyobrazić, że spędzi tak następne trzy miesiące.
-Wszystko dobrze? - musiała wyglądać strasznie, bo w głosie Panicza słychać było duży niepokój.
-Nie wiem. - jej głos się łamał – Jak wstałam wszystko było dobrze. Cedric, przepraszam. Ja nie pójdę... Nie ma już siły.
Zaklął nieładnie, po czym uklęknął tuż przy niej.
-Hej, nie płacz. - dłoń Takkary nieśmiało trąciła jej kolano – To nie twoja wina.
-Jak to? - spytała cicho wciąż nie otwierając oczu spod których sączył się nadmiar łez.
-To wina endodronu. Byłaś zamknięta bardzo długi czas. Widzę jak się trzęsiesz, to nie są normalne dreszcze. Najwyraźniej jest to skutek uboczny odłączenia. Może to coś z nerwami, mięśniami, nie wiem. Nie przewidziałem tego. Myślałem, że jak cię uwolnię ze wszystkim będziesz potrafiła poradzić sobie sama. Trzymaj barierę i postaraj się uspokoić. Może to przejdzie.
Histerycznie pokręciła głową. Czuła, że jest to życzeniowe myślenie.
-Nie rozumiem. - jęknęła – Przecież wczoraj też wychodziłam...
-Ale bez obciążenia. - wtrącił Cedric – A nie zapominaj, że nadłożyliśmy jeszcze drogi odwiedzając mojego kuzyna. Widocznie powinnaś dłużej odpoczywać, nie przewidziałem tego****.
Dwójka kupców zmierzająca do Mol'am na poranny targ zagwizdała i rzuciła w powietrze parę niewybrednych komentarzy na temat bezwstydności niektórych „parek”. Cedric jak oparzony cofnął rękę.
-Co teraz zrobimy? - Yaeko przeszła już do regularnego płaczu – Jeśli zawrócimy nie zdążysz na Rekrutację.
Milczał przez chwilę.
-Nie zawrócimy. Po prostu zmienimy trochę plany.
-Jak? - Yaeko spojrzała na niego spod klejących się rzęs – Cedric ja nie dam rady się ruszyć.
-Dlatego poczekamy aż ktoś nas podwiezie.- rzucił lekko. Widząc jej pytające oczy rozwinął. - Tak wczesną porą ruch odbywa się głównie w stronę miasta, jednak jeśli poczekamy zza bramy zaczną wyjeżdżać pierwsi handlarze kierujący się z towarami na wschód, czyli w naszym kierunku. Może uda nam się zabrać na którymś z wozów.
-Do Korry?
-To popularny kierunek.
-Ale to dużo czasu, a my mieliśmy unikać ludzi...
-Wiem i dlatego mówię, że zmieniliśmy plany. Może do tego czasu poczujesz się lepiej.
Yaeko nie wiedziała co o tym myśleć. Z jednej strony cieszyła się, że mogą kontynuować podróż, z drugiej... czuła, że zawiodła – znowu.
-Spróbuj się uspokoić. - powtórzył – Jeśli ma się udać musimy zminimalizować wszelkie podejrzenia. A rozpłakana uczennica temu nie służy. I zrób może coś z tą szyją – dodał – Maść chyba już przestała działać.
Dotknęła miejsca, gdzie pod skórą przebiegała jej aorta. Dłoń miękko weszła w wilgotne od krwi bandaże. Całe ciało emitowało taki ból, że ten spowodowany nadszarpniętą raną gdzieś się zgubił. Pociągnęła nosem, poprawiła włosy i zabrała się za poszukiwanie słoiczków i opatrunków na zmianę. Odnalazła je bardzo szybko, starannie poukładane – Mia nie zawodziła.
Podczas kiedy Yaeko wsmarowywała maści w podanej kolejności, Cedric wstał i zaczął chodzić w te i z powrotem. Widziała jak wygląda kupców od strony Mol'am. Wczesna pora, na którą tak liczyli, teraz okazała się sporym utrudnieniem. Po jakimś czasie zaczęli mijać ich pierwsi podróżni – niestety zamiast wozów prowadzili pojedyncze lannaki obładowane po czubek łba nowo zakupionym ładunkiem.
Nakamura zdążyła się już uspokoić. Siedziała na kamieniu rozmasowując nogi i starając się opanować drżenie. Jej towarzysz mrużył oczy spoglądając na mury miasta. Cisza między nimi niebezpiecznie się wydłużała.
-Poznałem Fida rok temu. - zaczął niespodziewanie Cedric, gdy droga obok nich znów opustoszała – Przybył z Kengen, z polecenia mojego ojca. Miał pomóc w koordynowaniu prac służby. Był czas zbiorów, a ja... nie miałem do tego głowy. - unikając jej wzroku ciągnął monolog – Początkowo go zbywałem, myślałem, że będzie donosić o wszystkim mojemu kochanemu tatusiowi. On jednak, zachowywał wszystkie moje niedociągnięcia dla siebie. Nie wspominał o nich nawet Mii, przez co nie darzyła go zbytnią sympatią. Uważała, że wspiera moje niedbalstwo... czy jakoś tak. Dużo rozmawialiśmy. Nie był typowym, głupim lokajem. - Yaeko zmarszczyła brwi słysząc tak „oczywistą” prawdę – To po usłyszeniu jego historii o wyszkolonych Etharianach wyłapywanych i zamykanych pod koniec wojny wpadłem na pomysł użycia jednego z nich. - ich spojrzenia spotkały się – No... skorzystania z jego pomocy, lepiej?
-To może być.
-Kiedy pierwszy raz opowiedziałem o swoim planie Mii wściekła się. Ale ja potrafię być uparty. W przeciągu miesiąca mieliśmy już wybrane miejsce, a kai zdobyła posadę pozwalającą jej na swobodne monitorowanie trzymanych tam więźniów. To ona jest wszechmogąca – jeśli tylko chce. Wielu z twoich towarzyszy nie dawało już żadnych oznak życia, w sumie wybór był niewielki...
-Cedric! - poczuła jak niewidzialna siła ściska jej żołądek – Nie mów tak!
Wzruszył ramionami.
-Pewno i tak nie znałaś większości z nich. W takich miejscach, o tym kto zostawał podłączony i gdzie, decydował czysty przypadek. W każdym razie, po kilku miesiącach wskazała na ciebie. Na miejscu okazało się, że sam Fid również jakoś pomagał Mii. Oczywiście jego też od samego początku wtajemniczyłem w plany. Nie wiesz nawet jakim był zapaleńcem jeśli chodzi o historię. Niemal skakał z radości kiedy dowiedział się, że kogoś uwolnimy. Zresztą, zgodził się odegrać we wszystkim niezbędną rolę. A tak na marginesie, chyba wreszcie dopisało nam szczęście.
Yaeko dopiero teraz zwróciła uwagę na zbliżający się do nich ze strony miasta wóz ciągnięty przez dwa, kare konie. Za nimi siedział woźnica, trudno było jednak stwierdzić czy jest sam – pojazd był jeszcze zbyt daleko.
Domyślała się, że Takkara nie będzie chciał kontynuować zwierzeń przy kimś obcym. Musiała kuć żelazo puki gorące.
-Jaką rolę? - dała do zrozumienia, że nie odpuści tematu.
-Widzisz... - Cedric zaczął poprawiać fałdy szaty – Endodron to nie tylko paskudztwo dla tego, kto został w nim zamknięty. Jak wiesz, uwolnić więźnia może każdy, niezależnie od swojego szczebla, ale ponosi za to wysoką cenę.
Przypomniała sobie syk aparatury. Drżenie dłoni sędziwego sługi. Wszystko zaczęło się układać.
-Życie. - powiedziała cicho – Ceną za czyjąś wolność jest życie.
-Nie inaczej. - Panicz stanął na środku traktu. Wóz ukazał mi się już w całej okazałości.
Dziewczyna myślała gorączkowo. Było tyle pytań, które chciała mu teraz zadać. Niestety za chwilę temat zostanie nieodwołalnie zakończony. Musi wybrać jedno pytanie, najważniejsze. Nagle przypomniała sobie rozmowę z Theonem, jego przenikliwe oczy.
-Czy Fid miał jakiś związek z Maglunarenami? - zapytała podnosząc głos tak, aby usłyszał.
Cedric obejrzał się na nią zdziwiony.
-Był okres, że chcieli zwerbować go w swoje szeregi. Ich przewodniczący miał jakąś obsesję. Staruszek dał im jednak wyraźnie do zrozumienia, że nie jest zainteresowany. A skąd...
Nie zdążył dokończyć pytania, bo tuż przed nim rozległo się donośne „prrrrr, stać”. Parę centymetrów od Panicza zatrzymały się dwa końskie łby. Zwierzęta zarżały i uderzyły kopytami o piach. Chwilę potem na trakt zsunęły się brązowe, skórzane buty. Oczom dwójki niedoszłych wędrowców ukazał się chudy, wysoki mężczyzna. Miał siwe, rzadkie włosy; długi nos oraz zapadnięte policzki. Nosił wytarte, bawełniane spodnie i dziwny, przypominający włochate zwierzę kożuch. Przyglądał się wyraźnie przestraszony to Cedricowi to Yaeko (poświęcając szczególnie długą chwilę bandażowi na jej szyi).
-Mogę w czymś pomóc o wielmożnemu państwu? - zapytał, raz po raz obracając się dookoła. Widocznie szukał pomocy u przechodzącego obok kupca z objuczonym lannakiem. Ten jednak właśnie utwierdził się w przekonaniu, że ma szczęśliwy dzień i nie zamierzał go ot tak marnować.
-Myślę, że możesz. - Takkara przybrał wyniosły ton – Wszystko jednak zależy od tego do jakiego miasta się wybierasz.

----------------------------------------------------------------------------------------------------
*niesamowitym jest fakt jak bezbłędnie żądni zysku tubylcy odczytywali potrzeby swoich gości. Szczególnie tych przybywających z daleka i „nie mających wyboru”. „Skoro świt” oprócz szerokiego wachlarza jadła i napitku (oczywiście po odpowiednio „płać albo się wynoś” wygórowanych cenach) oferują też stajnie dla koni czy bydła, a nawet najemców pilnujących bagażu strudzonego wędrowca podczas jego snu. Rdzennemu mieszkańcowi taka troska mogłaby wydawać się niepotrzebna – przecież tutejsi złodzieje zwykle wolą patrolować otwarte, bezludne przestrzenie. Tym większe było zdziwienie, kiedy pierwsi zaradni kupcy, którzy odmówili płatnej usługi „strażnika” budzili się już bez towaru (czasem nawet ubrania). Obecnie w pobliżu każdego większego miasta Zachodniej Osi można znaleźć taką bezpieczną przystań – zwykle pod identyczną nazwą. Są oczywiście gospody dla spóźnialskich, które funkcjonują pod innym szyldem. Ten jednak, jest nadawany na pamiątkę jakiegoś chwalebnego wydarzenia. Najlepszym przykładem może być tutaj „Piwniczny trup” niedaleko Cercis. Jak można się domyślać liczba klienteli jest tam zauważalnie niższa.....
**mieszkaniec naszego świata musi teraz wytężyć cały swój umysł, żeby lannak, którego zobaczy oczami wyobraźni nie poczuł się urażony. Zwierze to jest powszechne w świecie Osi. Budową i wymiarami przypomina naszego woła -jednocześnie- określenie go po prostu wołem byłoby zapewne krzywdzące dla całego gatunku (Aaaaa-myurrrr). Lannak ma szerszy, bardziej płaski grzbiet; masywniejsze nogi zaopatrzone w dodatkowe, boczne zgrubienia skóry ciągnące się od udźca po staw kolanowy; szeroki na dwie dłonie, tępo zakończony ogon (uawaga! Lannak nie macha ogonem, on go ZWIJA i ROZWIJA. Ostrzegam, bo ci którzy pomylili się na głos będąc w zasięgu zwierzęcia dostali kopytem....); ciemno-rudą sierść przedzielaną na grzbiecie przez ciemno-brązowe pasy; szeroką, płaską szczękę niezbędną do ospałego mielenia wszystkiego co zielone; długie na trzy łokcie, zawinięte, podwójnie rogi i oczka. Tak, słowo „oczka” nie zostało tutaj użyte przez przypadek – lannaki posiadają małe gałki oczne, osadzone dość głęboko w oczodołach – przez co ich spojrzenie najczęściej określane jest jako „niekorzystne”.
***Ogólnie przyjęta nazwa dużych, równinnych nieużytków, na których prowadzi się hodowlę gruźlców. Pola te mają dość miejsca na wykopanie odpowiednio dużych dołów i zbiorników, do których zagania się umierające zwierzęta i pozyskuje wodę. Bezcenny surowiec jest tam następnie magazynowany i wysyłany jako zaopatrzenie do odległych terenów nie posiadających wód podziemnych. Autorka przypuszcza, sugerując się opisami jakie stosuje Yaeko, że bohaterka mogła kiedyś mieszkać właśnie na takich obszarach.

****Cedric nawet nie wie ile razy w ciągu następnych trzech miesięcy użyje sformułowania „nie przewidziałem tego”. Ale może to i lepiej... Autorka przypuszcza, że gdyby znał swoja przyszłość natychmiast zawróciłby do Mol'am i został rzemieślnikiem. Co, swoją drogą, miałoby tragiczne skutki dla historii całego świata....


No, tak szybko to ja chyba jeszcze kolejnego rozdziału nigdy nie dodałam. Wrzesień czyni cuda :) Niestety, kolejny "gadany" fragment, ale tak to już jest gdy chce się wyjaśnić pewne kwestie. Na osłodę powiem, że część druga będzie już w pełni fabularna.

sobota, 15 sierpnia 2015

Rozdział VIII, O pół kufla za dużo (1/2)

1 komentarz:
 Łup.
-Fathor, na święte Kuramonam! - gospodyni wbiegła do spiżarni - Szybciej! Czekają!
Komerańczyk prychnął w duchu.
-Już biegnę pani Hostbeer. - powiedział z 'ledwie wyczuwalnym' sarkazmem.
Przebywanie wśród gminy źle na niego wpływało. W poprzednim życiu nigdy nie zachowałby się w podobny sposób. Został wyszkolony. Oddany na służbę. Teraz jedynym co przypominało mu o przeszłości były własne wspomnienia i Eleein, która nie stanęłaby na jego drodze gdyby nie pamiętna misja na terenach Euphrazji. Jakże inne były wtedy jego problemy. Chociaż nie... w patrząc jak wszystko się zmieniło - wcześniej nie znaliśmy prawdziwych problemów. Lata mijały a on czuł, że powoli traci coś ważnego. Tutaj, w podrzędnej gospodzie na skrzyżowaniu szlaków ze wschodu z traktem do Limaran i Dax, z daleka od dużych aglomeracji, gdzie jego jedynymi obowiązkami było zaopatrywanie spiżarni i pilnowanie pijących chłopów.
Zatrzymując się w tym miejscu dziesięć lat temu, ukrywając swój prawdziwy status i zgadzając na podobne traktowanie mieli jeden cel. Nasłuchiwać wieści ze wschodu. Gdzie indziej, jak w przydrożnej tawernie nie usłyszy się plotek, niewiarygodnych opowieści na temat wydarzeń rozgrywających się za granicą Osi. Czekali na wieści o Euphrazji*, Elrandirze, albo nawet (Fathor przyznawał to przed sobą z trudem) Anon Taburze, które powstały z popiołów i gotowe są przyjąć pod swe skrzydła wiernych poddanych. Nadaremnie. Nikt z Etharii nie wierzył w upadek tych potężnych królestw. Sam Fathor początkowo był przekonany, że wszystko jest częścią jakiegoś większego planu, że ich oczekiwania zakończą się po kilku miesiącach... Odrzucał to co czuł - a odczuwał nieopisaną stratę. Odpędził obrazy, które zaczęły pojawiać się w jego myślach. Opuszczone, zaniedbane miasta. Demony, pomarli, złodzieje, bandy banitów - całe plugastwo, które królowie trzymali w żelaznych ryzach mieszkające teraz na jego ziemi. Pusty tron. Wojna Arreńska zabrała Komeranowi wszystko: marzenia, spokojne życie, przyjaciół, jego miejsce w świecie, cel. Jaki jest teraz jego cel? Co ma robić?
Złośliwy los jakby w odpowiedzi zesłał mu nagłe chrupnięcie sufitu i tumany kurzu wypełniające małe pomieszczenie.
-Już idzie! - usłyszał kobiecy głos - Właśnie wybiera najlepszy trunek... - resztę zapewnień gospodyni porwał ze sobą narastający na górze gwar.
Zaczął kaszleć. Opierając się jedną ręką o półkę, drugą zaczął rozganiać zapylone powietrze. Upewniając się, że nikt nie schodzi na dół, uwolnił nić swojej mocy i nasycił nią najbliższą przestrzeń. Drobinki kurzu zastygły bezruchu i nim zdążyły zorientować się w sytuacji jakaś niewidzialna siła odepchnęła je do kąta, gdzie spadły bezwładnie formując elegancką kupkę (dla każdego szanującego się pyłku ujmą była taka idealna "budowla". Drobinki postanowiły zapamiętać twarz niewdzięcznika, niech no tylko ponownie otworzy drzwi...).
Fathor odetchnął głęboko czystym powietrzem. Głosy na górze jeszcze się wzmogły.
Szybko wrócił do poszukiwań odpowiedniej beczułki. Dawno już nie uzupełniał winnych zapasów, co teraz się na nim zemściło. No ale ilu gości prosi tutaj o wino? Do wyboru miał dwa gatunki: zły i gorszy. Żaden nie pamiętał czasu Elrandiru. Zdecydował się na dwuletni napój z okolic Yucci. (Zawsze można powiedzieć, że za smak odpowiadają tamtejsze owoce. ) Dziesięciolitrowy napój nie ważył mało, ale Fathor dał sobie z nim radę bez trudu. Razem z winem pokonał schody i wydostał się na poziom gospody. Od razu pożałował swojego pośpiechu. Atmosfera, którą przywodziła nadchodząca rekrutacja była irytująca. Atmosfera, którą roztaczali wokół siebie nad-nadzorca Gringard i jego świta - nie podlegała żadnemu opisowi. Całe towarzystwo zajmowało aż cztery, centralnie położone stoły. Urzędnik siedział rozparty na ławie. Łysy, barczysty, odziany w szafranowe szaty (aż nadto zdobione białymi kamieniami). Eleein użyłaby zapewne określenia "grubociosany". Machał energicznie rękami mówiąc coś do dwóch towarzyszy w standardowych mundurach siedzących po przeciwnej stronie. Obok niego nie siedział nikt. Fathor przypuszczał, że to
ze względu na zamaszystą gestykulację. Trzy pozostałe ławy zajmowało szesnastu ludzi - wszyscy przy broni, w identycznych mundurach. W kącie pomieszczenia pozostawiono pięciu chłopów - nieprzynależących.** Wszyscy splątani grubym sznurem, łypiący na otaczający ich tłum. Wyczówał wśród nich strach i.... ból. Pozostali goście karczmy zbili się w ciasne kupki, jak najdalej od nowo
przybyłej gromady. Nikt już nie chwalił się głośno swoim pewnym przejściem rekrutacji. Wszyscy poczuli nagle wzmożoną potrzebę picia. Alena i Eleein biegały wtem i z powrotem unosząc na raz nawet po cztery kufle. Barman marszczył mocno czoło. W skupieniu nalewał i wykładał. Hostbeer stała obok nad-nadzorcy i śmiała się nerwowo - zapewne wtrącając swoje 'niezamierzone' uprzejmości. Cóż, było nerwowo. Kiedy tylko namierzyła Fathora, podparła się pod boki. 
-Wreszcie! - okrzyk był głośny, nawet jak na nią - Gdzieś ty się podziewał?! My tu czekamy! Choć, choć! Nie, nie tam, choć do nas! Pan Gringnard ma przecież u nas specjalną obsługę. Wprost do kufla. - Zwróciła się z uśmiechem do naburmuszonego urzędnika. 
Fathor nie skomentował. Zawrócił z drogi do baru i z lekko udawanym trudem huknął beczką tuż przy właścicielce.
-Na święte Kuramonam! Ostrożnie Komerańczyku! - Hostbeer z wprawą podważyła wieko - Widzi pan, tak to już jest z tymi przybłędami zza Osi. Masz ty dobre serce, dasz pracę, dach nad głową, a oni tak się odpłacają. Hultaje. - mówiąc to ani razu nie spojrzała w oczy stojącemu obok niej 'hultajowi'. Fathor (po raz enty w ostatnich latach) zagłuszył swoją urażona dumę. Uśmiechnął się nieznacznie zauważając odwróconą głowę Eleein, która pokazała właścicielce całą długość swojego języka. Znajdujący się w pobliżu goście ryknęli śmiechem. Nieświadoma przyczyny wesołości
Hostbeer prychnęła i zanurzyła kufel w czerwonym trunku. 
-Najlepsze z naszych piwnic. - słodziła przymilnie - Może pan szepnąć o nas słówko w Dax. Pijacie państwo w tych wielkomiejskich spędach, a tutaj takie delicje. To z regionu.
Komerańczyk chrząknął. Gospodyni rozgadała się na dobre. Jeszcze chwila i gotowa jest stwierdzić, że jest nieślubną córką królowej.... Gringard nic sobie z tej gadaniny nie robił. 
- Podaj wreszcie to wino kobieto, jestem spragniony. Szliśmy tu do was prawie cały dzień, wprost z Fusumy. Moi ludzie chcą też zjeść. Podać najlepsze co macie. 
- Tak, tak, ma się rozumieć. Zaraz komuś karzę.... 
Właśnie w tym momencie stała się rzecz niefortunna. Hostbeer kichnęła nagle. Trzymany w jej ręku kufel podskoczył, a regionalne delicje wylądowały na szatach dostojnika. Jeśli gęstość ciszy można by mierzyć, ta zaległa w "Pod rozbitą beczką" wyszłaby poza skalę. Parę rzeczy wydarzyło się w tej samej chwili. Dwóch, najbliżej siedzących podwładnych zerwało się z krzykiem (i ze ścierką ze stołu). Pani Hostbeer pobladła, wciąż trzymając pół zawartości kufla. Nad-nadzorca poderwał się z ławy, a Fathor.... zareagował. Jego oczy natychmiast wychwyciły jak urzędnik przenosi swój ciężar ciała, skręca się, sięga dłonią do tyłu. Złapie za miecz. To zwykły metal, a on nie zamierza użyć swojej mocy - wie, że nie będzie potrzebna. Komerańczyk nie potrzebował żadnej broni. Odruchowo wypuścił część swojej energii, skoczył. Znalazł się przed gospodynią w chwili, gdy głowina wyskoczyła z pochwy i cięła bokiem. Widział doskonale trajektorię. Wyciągnął lewa dłoń, uformował barierę i pchnął ją w miejsce, gdzie (za dwie sekundy) miało znaleźć się ostrze. Dokładnie w połowie drogi. W pomieszczeniu rozległ się stęk żelaza obijającego się tępo o unoszącą się w powietrzu materię. Miecz odskoczył, zaskakując swojego pana i zaburzając jego równowagę. Fathor na to czekał. Wytrącił broń z dłoni przeciwnika uderzając silnie o jego nadgarstek. Druga ręka chwyciła za szaty na piersi mężczyzny. 'Hultaj' pchnął, powalając dostojnika z powrotem na ławę. Nie podniósł wzroku, nie zareagował na dźwięk osiemnastu wydobywanych mieczy. Nie mógł. Wszystkiego dokonał automatycznie, nie myśląc o konsekwencjach. Kobieta była zagrożona - obronił ją. Zapewne była to jedyna słuszna rzecz, jakiej mógł dokonać. Zapewne, dalsze epatowanie własną siłą źle się zakończy - dla nich wszystkich. Trzymał Gringarda mocno, po cichu zaburzając jego odczuwanie energii. Ostatnie czego potrzebował to walka na poważnie. Słyszał jak mężczyźni otaczają ich, trzymając krótki, lecz bezpieczny dystans. Tuż za nim rozległ się huk. Hostbeer upadla bezwładnie na podłogę. Zemdlała.
Wyczuł telepatyczny dotyk Eleein.
- Mam się dołączyć? - spytała podniecona. Wręcz nie mogła się doczekać....
- Nie, zostań. Nie odsłaniaj się. - przekazał szybko - Nie było wyjścia. Spróbuję chociaż zakończyć to pokojowo.
- Pokojowo?! - słyszał jej śmiech w swojej głowie - Brzmisz jak dobry, stary Fathor; mistrz dyplomacji.
Sarkazm nie uszedł jego uwadze. 
Tymczasem Gringard widocznie doszedł już do siebie. W dość niewygodnej, wciśniętej w stół pozycji, obrócił głowę rozeznając się w sytuacji. Potem spojrzał na wprost - w żarzące, jasnofioletowe oczy Kemarona. Co dziwne, nie próbował nawet zebrać swojej mocy.
- No proszę. Dzikus-kelner ma pazurki. I to całkiem ostre. - zadrwił. Zebrani wokół przyłączyli się szybko do szyderstwa śmiejąc się i uderzając czubkami mieczy w podłogę. Drewno trzeszczało spazmatycznie.
- Czy teraz, znając już swoje położenie, będziesz łaskaw mnie puścić? Troszeczkę mi niewygodnie.
Fathor powoli zwolnił uścisk i odsunął się od stołu. Nie daleko. Jego plecy od najbliższego miecza dzieliły dwa kroki.
- Nie tak odpłaca się kobiecie za gościnę. - zaczął powoli - Wiesz dobrze, że nie zrobiła tego specjalnie.
Nadzorca wstał. Jego broń zniknęła w pochwie. Żaden z jego podwładnych nie schował ostrza.
-Jest źle. - odbiła jak echo jego myśli Eleein; znów używając telepatii. 
- Ładna mi gościna, za którą trzeba płacić. - warknął nad-nadzorca - Liczyliśmy, że po tygodniach spędzonych w tej dziczy, w tym bagnie, wrócimy do naszego Trawendall i zaznamy normalności. A tu co? - splunął - watahy warnogów***, złodzieje i jeszcze Kemarończyk poczynający sobie śmiało na NASZEJ ziemi. Wasza zmutowana rasa powinna była już dawno pozdychać! 
Fathor nie dał po sobie poznać jak bardzo ugodziły go te słowa. Musi nad sobą panować. 
- Święty ród?! - ryknął łysy - Pierdolić takie coś! Dzikusy czczące drzewa i tyle! - Osiemnaście gardeł dołączyło prześcigając się w kąśliwych uwagach. Część pozostałych gości gospody dyskretnie wyszło. Część z daleka dołączyło do szykanujących. Alena zniknęła. Tu'mak napotkawszy jego spojrzenie skinął głową. Wyciągnął spod lady kawałek drewnianego młota. Więc nie wszyscy się z tobą zgadzają Gringard. Postawa barmana napełniła go otuchą.... która szybko rozeznała się w sytuacji i uciekła.
- Są rozdrażnieni. - tym razem zaniepokojona Eleein - Możliwe, że od początku chcieli tylko znaleźć pretekst. Wiesz dobrze, że twoja obecność tutaj przeszkadzała mu jeszcze kiedy terminował.
- Wiem. - Starał się słuchać głosu dziewczyny. Starał się nie myśleć o tym, że nie reaguje na obrazę swoich braci. 
- Masz jakiś pomysł?
Cisza.
- Myślisz, że naubliża ci i się znudzi? Możliwe, ale zapewne zechce zabić tę nudę... i ciebie. Nic tak nie robi na morale grupy jak pokazowa śmierć...
- Eleein. - ostrzegł - Przestań. 
- Chcę pomóc.
- Więc myśl o pokojowym rozwiązaniu.
- Czemu ci tak na nim zależy? I tak już zrobiliście zbyt wiele. Przyjdą i zamkną gospodę, nawet jeśli jakimś cudem nikt nie zginie. Nie zostaniemy tutaj. O tym pewnie też wiesz.
- Jeśli się odkryjemy Dax dowie się kto zabił ich nadzorców. Jak myślisz, co się wtedy zrobią? Będą szukać zemsty. Za Osią. 
- Kolejnej wojny nie przetrwamy. - nie był pewny czy towarzyszka mówi do niego czy do siebie samej.
- Nie. - rzucił w pustkę.
- Odwaga cię opuściła?! - Gringard nie tracił zapału - Moi ludzie nie mogą już na ciebie patrzeć. Pieprzony pomiot Etharii!! Stawaj do walki, oni chętnie pokarzą co u nas się sądzi o takich jak ty. Prawda, panowie? - odpowiedział mu ochoczy odzew - No, chyba, że chcesz poczekać aż ta twoja baba się obudzi. Wtedy zawsze możemy powalczyć sobie z nią.
Fathor odszukał poza tłumem Eleein. Miała rację - nie odpuszczą. Było też pewne, że musi wyprowadzić stąd wszystkich zanim Hostbeer się wybudzi. Inaczej wszytko pójdzie na marne. Zawsze będzie można próbować ucieczki...
- Eleein. - pomimo, że myślowe połączenie tego nie wymagało patrzył wprost na nią - Wiesz co muszę zrobić.
- Ani mi się waż.
- Zostań tutaj. Weź nasze rzeczy. Zobacz co z gospodynią. Dołączysz do mnie za parę dni. Będę w ciągłym kontakcie. 
- Ani mi się waż! - widział jak jej drobne ciało się trzęsie, jak oczy stają się szkliste.
- Nie ma wyboru. 
Spojrzał wprost na Gringarda. 
- Nie będę z wami walczyć. - wypowiadał słowa powoli, wplatając w nie, dawno nie używany, zimny ton - Jestem Białą Wyrocznią. Wiernym sługą rodu Naranaya - jedynego z najważniejszych, panujących w Etharii. Poddam się rozkazom jedynie mojego władcy lub monarsze równemu mu statusem. Jeśli chcecie mojej śmierci panowie to jedyne miasto, w którym jej doczekacie to Kengen****. 
Odkrył nieznaczną część swojej mocy. Eleein ze łzami w oczach wybiegła z pomieszczenia i wdrapała się po schodach na górę. Nikt z dziewiętnastu mężczyzn nie zwrócił na nią najmniejszej uwagi. Gringard wytrzeszczył oczy, zamykał i otwierał usta. O tak, tak. Myśleliście, że macie nas z głowy, jaka szkoda.... Czuł irracjonalną dumę z tego co właśnie zrobił. Brakowało mu tego. Tytułu Wyroczni. Wspomnienie władcy odżyło w jego pamięci. Zupełnie jakby rozmawiali jeszcze wczoraj. Wyprostował się. Mimo, iż wiedział, że zostały mu sekundy świadomości. Nie może stawiać oporu, muszą stąd wyjść - jak najszybciej. Jeden ze starszych wojowników okazał się być psychoanalitą. Pierwszy odzyskał zimną krew. Protokołu trzeba dochować. Fathor wyczuł moc zbliżającą się do jego bariery. Nie mógł stawiać oporu. 
Stojący za barem Tu'mak w ciszy obserwował kolejne wydarzenia. Jak Kemarończyk upada na podłogę. Jak nadzorcy w pośpiesznie wywlekają go za drzwi gospody. Jak po cichu, nerwowo rozmawiają między sobą. Jak ostatni goście szybko opuszczają budynek. Na żadne z tych zdarzeń nie zareagował. Stał sparaliżowany, trzymany mocno przez magię sączącą się potokiem z palców małej, niepozornej Eleein. Nie wiedział kiedy znalazła się obok niego. Przysiągłby, że uciekła do swojego pokoju. 
- Nie teraz Tu'mak. - szepnęła - Teraz musimy zapobiec wojnie.

*  *  *

W zwykle gwarnej gospodzie pozostała tylko ona, Tu'mak i nieprzytomna Hostbeer. Mężczyzna chrząknął, próbował poruszyć ramionami. Eleein miała ochotę kogoś uderzyć. Bardzo, bardzo mocno. Niestety w chwili obecnej główny obiekt jej nienawiści dał się pojmać pomagierom z Dax, którzy zrobią wszystko żeby dostarczyć go do królowej. Pewnie już licytują o ile szczebli w hierarchii przeskoczą kiedy rzucą go pod tron....
- Uspokój się dziewczyno. - basowy głos barmana przerwał ciszę - Wszyscy już wyszli. Puść mnie. 
Czarodziejka niechętnie usłuchała. Odeszła od rozprostowującego kości Tu'maka i stanęła nad właścicielką. Jej oddech był już głębszy. Niedługo się wybudzi. Nic poważnego. Silne emocje. Wiedziała, że powinna spróbować ją przenieść, zrobić okład, dać wody. To zrobiły Fathor. Tfff, też mi coś. Tak to jest jak się jest zwykłym człowiekiem. Wyminęła gospodynię i podeszła do otwartych drzwi wejściowych. Na zewnątrz panował już zmierzch. Nie słyszała głosów nadzorców. Musieli rzucić wyciszenie. Kopnęła z całej siły o framugę. Z tyłu rozległy się kroki. Tu'mak robił to co powinien - podźwignął kobietę, powoli przesunął i oparł o ścianę. 
- Trzeba by znaleźć Alenę. - powiedział - Ona wie jak wyleczyć.
- Jest w spiżarni. Widziałam jak tam ucieka. - odpowiedziała nawet nie odwracając się w stronę rozmówcy. 
Bez słowa zszedł do piwniczki. Eleein oddychała głęboko. Musiała się uspokoić. To nie pierwsze kłopoty, które mieli. Bywało gorzej. Problem polegał na tym, że przez ostatnie dziesięć lat jej jedynymi zmartwieniami były robale w pokoju i powalający sobie na zbyt wiele pijani goście. Po prostu, wyszła z wprawy. Oparta o drzwi wpatrywała się w rozwidlenie szlaku handlowego widocznego w oddali. Nie mrugała tak długo, aż przed oczami zaczęły pojawiać się mroczki. Musi wsiąść ich rzeczy, ocucić Hostbeer... i co? Jak on to sobie wyobrażał. Przecież te tchórze nie pozwolą mu odzyskać pełnej świadomości tak długo jak się da. Jak odnajdzie go bez połączenia myślowego? Skąd ma wiedzieć, w którą stronę iść? Zgrzytnęła zębami. To Kemarończyk zawsze wyruszał do Limaranu po trunki. To on przejmował z drogi wozy z zaopatrzeniem. Ona nigdy nie wychodziła tak daleko. Nie chciała widzieć tego kraju. Bogatych i zadufanych w sobie stworzeń, które zniszczyły jej dom i zabiły przyjaciół. To nie byli ludzie, nie dla niej. Od początku była przeciwna planowi Fathora. Chciała przeczekać najgorsze, a potem wrócić. Nawet jeśli nie do Elrandiru, to gdziekolwiek - byle po wschodniej stronie. Umieli walczyć. Poradziliby sobie z bandytami. Może udałoby się kogoś odnaleźć. Jednak jej towarzysz zwlekał. Znała powód, choć nigdy nie wypowiedziała go głośno. Czekał na króla. Wmawiał sobie, że najwyższy z rodu Naranaya przeżył, że udało mu się opuścić Kengen. Chciałeś być tym, który jako pierwszy do niego dołączy. Jako pierwszy wyciągnie rękę. Przejdzie razem przez granicę. Kretyn. Potem było tylko gorzej. Po dwóch latach od śmierci monarchy Fathor wciąż czekał, a granicę zamknięto. Oś stała się narzędziem Zachodu, który obwarował ja swoimi ludźmi, wysycił swoją magią, naszpikował fortecami i zamknął przed wszystkimi, którzy nie mieli w ręku upoważnienia tutejszych królów. Skończyło się tym, że swobodę migracji miały jedynie ptaki i bezmyślne zwierzęta. Zresztą ostatnio obydwoje podejrzewali, że żołnierze z Fusumy specjalnie napuszczają na zachodnie wioski stada warnogów. Nie ma lepszego dowodu na ukazanie braciom dzikości wschodu, niż napady "wschodnich" krwiożerczych bestii. Tak więc od kilku lat znajdowali się w patowej sytuacji. Nie mogli wrócić, ale też nie mogli rozpocząć nowego życia tutaj. Od razu znalazłby się ktoś komu sąsiedztwo Dzikich by przeszkadzało. Przypuszczała, że w ciągu dziesięciu lat więzienie to najlepsze co mogłaby ich spotkać. Dlatego zostali u Hostbeer. Jako biedna siła robocza nie wzbudzali aż tylu negatywnych emocji. Walorem było też miejsce - blisko granicy, gdzie ludzie byli bardziej nawykli do... inności. No i sama gospodyni. Przez te lata dogadywali się lepiej i gorzej, ale trzeba było przyznać, że była wobec nich w porządku. Pozostała dwójka również.... Tylko nie mów mi, że wykorzystałeś okazję. Nie mów, że poszedłeś go szukać....
- Co żeście przeskrobali, co?
Czarodziejka wzdrygnęła się. Tuż za nią stał Tu'mak ze skrzyżowanymi rękoma. Nie trzymał w nich młota - to dobry znak. Wyrwana z zamyślenia zajrzała do środka gospody. Hostbeer zniknęła. 
- Zanieśliśmy ją do mieszkania. - zauważył jej wzrok - Już się obudziła. Alena z nią jest.
- To dobrze. - wcale nie miała teraz ochoty te tego typu rozmowę. Nie czuła się z tym dobrze. W końcu okazało się, że parę dobrych lat ich okłamywali.
- O co chodzi dziewczynko? Czemu go nie zabili? Co to za ważny ród, co to jak go usłyszeli nadzorcy, to podkulili ogony, co?
Eleein westchnęła cicho. Jeśli dorwę cię żywego Fathor to skopię cię jak worek topkoków*****. Ostatecznie wersja historii o ucieczce z płonących lasów Euphrazji musi zostać obalona...
- To nie prawda, że mieszkaliśmy kiedyś na neutralnych terenach. - Z prawdą jest jak z zaklęciem ochronnych - pomyślała - im szybciej się ją wypowie, tym lepiej.
- Fathor faktycznie pochodził ze Świętego Lasu, ale moim domem jest Taja. To jedno z miast Sojuszu Południowego. Wiesz czym jest Sojusz? - odwróciła się.
Tu'mak przytaknął.
- Też przeżyłem Wojnę Arreńską dziewczyno. Wiem, kto nas zaatakował.
Świetnie. 
- Ja... pochodziłam z bardzo bogatej rodziny. Dzięki powiązaniom całą swoją edukację odebrałam w Elrandirze. - widziała jak mężczyzna spina się na tą nazwę. Nie było rady, musiała mówić dalej. - Szybko okazało się, że nie jestem jakoś specjalnie uzdolniona. Wiesz, podstawowe czary. Magia lecznicza. Nie mogłam wykonywać wszystkich zlecanych mi zadań. Potrzebowałam partnera. Kogoś, kto będzie moim mieczem. No... młotem. Wtedy w Świętym Lesie poznałam Fathora. Był niesamowicie silny. - poczuła ciepło w klatce piersiowej na samo wspomnienie pierwszych chwil ich znajomości - Nie miał celu w życiu. Nie wiedział co robić. W co ma wierzyć. Ja, jedynie pokazałam mu kierunek.
- Elrandir jak rozumiem?
- Tak. - zignorowała ton jego głosu - Zgodził się pracować ze mną. Razem byliśmy naprawdę nieźli. - uśmiechnęła się nonszalancko - Zawsze wiedział co robić. Wyciągał mnie z takich tarapatów, że... lepiej nie mówić. W każdym razie, ja też się przy nim trochę podciągnęłam. W końcu to Kemarończyk, również zna magię. Zauważono nas. Zaczęliśmy służyć pod rozkazami migite i wtedy, pewnego dnia, to się stało...
Tu'mak uniósł brew.
- Podczas zdawania sprawozdania naszego przełożonego odwiedził... - zawahała się - król.
Osiłek wziął głębszy oddech. Trudno było jej odczytać cokolwiek z jego twarzy. Zaraz każe mi się wynosić. Gestem zachęcił żeby kontynuowała.
- Fathor zrobił na nim bardzo dobre wrażenie. Zresztą wzajemnie. Po paru tygodniach otrzymał stanowisko wyroczni. Był blisko króla. No, ja też... siłą rzeczy. Bo wiesz, ten kretyn uparł się, że beze mnie nigdzie się nie przeprowadzi. Mieszkaliśmy w zamku. Aż do wybuchu wojny. Wtedy nasz król - przepraszam, przepraszam Tu'mak. O niektórych rzeczach nie możesz wiedzieć, nie do końca. - nagle zniknął. Byliśmy zdezorientowani. Wojska atakowały. Trzeba było rozkazów, lecz nie wiadomo było kogo słuchać. Panował chaos. Dlatego też, wysłano nas na zachód. Mieliśmy sprawdzić czy nikt go nie widział, nie słyszał. - zrobiła przerwę na oddech. Teraz mogę powrócić do całkowitej prawdy - Niestety po zaledwie tygodniu spędzonej na wszej ziemi doszły nas wieści o straceniu naszego władcy w Kengen. Wszystko działo się błyskawicznie. Bariery Etharii upadły. Wojska Trawendall zalały wschód. Każda godzina przynosiła wieści o następnym mieście obróconym w popioły. A potem jeszcze podpalenie Euphrazji.... Nie wiedzieliśmy co robić. Fathor chciał dalej szukać króla. Nie wierzył w zwycięstwo Arianny. Ale straciliśmy kontakt z naszymi przełożonymi. Rozkazy, które otrzymaliśmy wcześniej, nie zezwalały na wkroczenie na ziemie Tenebrium. A my nie mogliśmy złamać wytycznych. Tak nas wyuczono. - zaśmiała się gorzko - Teraz kiedy o tym myślę wydaje się to takie głupie. Sytuacja nadzwyczajna, wojna - mogliśmy ruszyć. Z drugiej jednak strony, gdyby czystki "dzikich" zastały nas w pobliżu Kengen... Pewnie nie mogłabym już dzisiaj tak swobodnie rozmawiać. Naszą "granicą" był Limaran. Fathor liczył na wieści od króla - dlatego zostaliśmy. Podążając do miasta natrafiliśmy na tą gospodę. Musieliśmy chyba wyglądać żałośnie, bo Hostbeer zaproponowała nam nocleg. I tak już zostaliśmy... Nasłuchiwaliśmy wieści, potem Arianna zamknęła Oś. Resztę już znasz.
- A ten cały ród? Chodzi o rodzinę króla?
- Tak.
- To mi się teraz zgadza, co się tak wystrachały. - zahuczał przyglądając się uważnie dziewczynie - Zdaje mi się teraz, że mówisz jak było. Ale, skoro on taki ważny... to czemu go nie zabili?
Chciałbyś.
- Chodzi o jedno z oświadczeń wydanych przez waszą królową podczas wojny. Nakazuje ono na wydanie każdego członka Rodu Naranaya lub jego bezpośredniego poddanego w jej ręce. Przypuszczam, że chciała się pobawić w publiczne egzekucje.
- Ja nie obrażam twoich, ty nie obrażaj moich Etharianko. - przerwał jej spokojnie. Pierwszy raz od początku ich znajomości wypowiedział na głos to słowo. - Rozumiem, że i u nas podobnie, trzymają się wydanych poleceń.
- Dokładnie. - przyznała - Arianna nigdy nie cofnęła tego pisma. Fathor to wykorzystał. To był jedyny sposób na to, by zakończyć bez rozlewu krwi. Nawet jeśli stawilibyśmy opór, nadzorcy wróciliby i, wiesz dobrze, w najlepszym przypadku zamknęli gospodę.
- A więc prowadzą go do stolicy?
- Tak myślę.
- Wiesz, gdzie teraz jest?
- Nie. - przyznała.
- Co chcesz zrobić?
- Wezmę nasze rzeczy i wyruszę za nimi. - zacytowała słowa Fathora - Kiedy tylko odzyska świadomość uda mi się go dokładnie namierzyć.
- Zabijecie nadzorców ?
- Nie wiem Tu'mak. Jeszcze o tym nie myślałam.
- Powiedziałaś, że trzeba zapobiec wojnie.
- Miałam na myśli to, żeby znaleźć Fathora zanim trafi na terytorium królowej.
- Kemarończyk nie ratuje tylko nas. Ratuje też swojego króla.
Eleein zaskoczona spojrzała na barmana. Jak tak szybko się tego domyślił?! Nawet ja się waham czy..
- Może i jestem prostym człowiekiem - powiedział - ale wiem co to znaczy nadzieja. A szczególnie ta mała.
No proszę... Nigdy by mi do głowy nie przyszło, że ma w swoim życiorysie coś prócz rozlewania piwa i pokazowego wywijania młotem.
- Myślę, że może mieć taki plan. - przyznała - Dlatego muszę go powstrzymać, zanim jakiś człowiek Arianny się nim zainteresuje albo narobi innego bałaganu.
- Pójdę z tobą. - oświadczył spokojnie mężczyzna.
- Słucham?!
- Sama powiedziałaś, że do zadań potrzebujesz towarzysza. Chętnie wyruszymy, ja i mój młot. Poza tym, to przyjaciel. Przyjaciół nie zostawia się na pastwę nadzorcom. Może ja i stąd, ale też tych gości nie lubię.


----------------------------------------------------------------------------------------
* Nazywana też Świętym Lasem. Niewiele jest miejsc w świecie Osi, które owiane są takimi legendami jak to miejsce. Jest to ogromny, niezbadany las porastający centralno-wschodnią część Etharii(patrz: wschodniej części Osi). Mało jest śmiałków wśród ludzi, którzy odważyli się zapuścić w jej głąb; lecz wielu takich którzy o tym skrycie marzyli. Jest to również ojczyzna Komeranów i jeszcze jednej "innej" (nie poznanej jeszcze przez nas) rasy. Jeśli wierzyć relacjom i pieśniom współbraci Fathora (autorka ostrzega, iż mają oni skłonności do nieustannego wychwalania swojej ojczyzny - czasem nawet aż do przesady) to w sercu puszczy kryje się miasto-matka Seledaron, które swoim pięknem przyćmiewa nawet biblioteki Kuramonam (<- a to już zupełnie inna historia).
Pojedynczy śmiałkowie rasy ludzkiej, którzy na wpółobłąkani powrócili z tej głuszy, opowiadają o magicznych stworzeniach, zjawach i przerażających odgłosach wypełniających te lasy (Komeranowie na te wieści uśmiechają się pobłażliwie). Niezbitym faktem jest jednak to, że modlitwy wznoszone gorliwie pod ścianą prastarych drzew czasami się spełniają, a wierni którzy "doświadczyli" cudu znajdują w swoim pobliżu liście taroty rosnącej tylko na obrzeżach Euphrazji (A-psik...). Nikt nie ma wątpliwości, iż jest to miejsce szczególne. Stanowi miejsce wędrówki i kontemplacji królów oraz potężnych wojowników, którzy by doświadczyć odpoczynku udają się pod pewne szczególne drzewo. Z zebranych przez autorkę danych wynika, że jedynie trzech Wschodnich Władców unikało tego miejsca. Jeden z nich od trzydziestu czterech lat zasiadał na tronie Bellegrotu.......... 
** W świetle prawa Tenebrium każdy, pozbawiony zdolności gradacyjnej człowiek musiał oficjalnie przynależeć i pracować na korzyść swojego pana. Większość chłopskich rodzin od pokoleń pracowała u określonego władcy. Zdarzali się jednak uciekinierzy, którzy woleli wieść 'bezproduktywne' życie. Wyłapywanie ich i karanie należało do zadań nadzorców. W okresie Rekrutacji sprawujących ten urząd na szlakach było szczególnie wielu. Co prawda każdy człowiek miał teoretycznie zagwarantowane prawo do startu w testach, lecz (jak to zwykle bywa) praktyka okazywała się trudniejsza. Chłop musiał mieć pisemne przyzwolenie swojego pana. Niektórym udawało się je uzyskać. Jednak ci, którzy mieli szanse na polepszenie swojego statusu społecznego dzięki wyjątkowym zdolnościom często bywali powstrzymywani przez Rody. Czasem ze zwykłej złośliwości, czasem z potrzeby większej liczby rąk do pracy w gospodarstwie. Prośby i błagania kończyły się więc często ucieczką delikwenta, który w odmowie wyjazdu widział swoje duże szanse na lepsze życie. Rody zgłaszały zaginięcia głównym miastom. Nadzorcy dostawali zlecenia. Mieli czas - aż do przekroczenia przez śmiałka Areny w jednym z rekrutujących miast.
***warnóg - odmiana wilka, pochodząca z północnej części Etharii. Bliższych danych o tych zwierzętach brak; jak dotąd zachowało się mało świadków, którzy mogliby o nich coś opowiedzieć.
****Kengen - stolica Trawendall (zachodniej części Osi) rozpościerająca w dolinie krainy zwanej Tenebrium. Siedziba rady królewskiej i Królowej - we własnej osobie. (UWAGA: Fathor powołuje się tutaj na prawo wprowadzone podczas wojny Arreńskiej, które nigdy oficjalnie nie zostało anulowane. Głosi ono, że każdy kto ogłosi się publicznie członkiem bądź też bliskim sługą Rodu Naranaya (jednego z najważniejszych po stronie wschodniej) ma zostać doprowadzony przed jej oblicze, a następnie publicznie stracony. W Kengen.
*****Autorka służy informacją, że topkoki to bulwiaste rośliny uprawiane powszechnie w świecie Osi. Zaraz po wykopaniu warzywa z gleby należy oczyścić go z bytującej na nim fauny. Najczęściej i najłatwiej robi się to poprzez zagarnięcie do wora i porządne uderzanie (czym, zależy od inwencji twórczej regionu). Wszystkie nieproszone paskudztwa uciekają i zapadają się z powrotem pod ziemię - dosłownie.

czwartek, 5 marca 2015

Rodział VII, W warsztacie mistrza

2 komentarze:
Noc. W powietrzu unosił się zapach żywicy. Yaeko wciągnęła przyjemną woń do płuc. Była lepka i wilgotna. Otulała dziewczynę szepcząc do uszu obietnice bezpieczeństwa. Było jej tak dobrze... W górze, z różnych stron, wybrzmiewało ćwierkanie i dłuższe, przeciągłe nawoływania ptaków. Naliczyła około jedenaście odmiennych barw śpiewu. Ptasie rozmowy wypełniały całą przestrzeń wokół dziewczyny. Niosły się po sobie tylko znanych, okrężnych, powietrznych ścieżkach. Rozejrzała się dookoła. Stała na skraju lasu. Ściana drzew wyrastała w niemal równym rzędzie w odległości metra od dziewczyny. Na wysokość pięła się znacznie wyżej – wierzchołki większości drzew pozostawały niewidoczne, wrastając w ciemne niebo. Przeważały rośliny iglaste, choć z głębi puszczy dochodził również szelest liści. Obejrzała się za siebie. Z tyłu rozciągała się płaska, pusta równina. Nikłe światło pojedynczych gwiazd nie dawało dostatecznego światła, by zobaczyć jakiekolwiek szczegóły. Ciemność falowała w oczach dziewczyny, wyobraźnia formowała ją w złowrogie kształty. Yaeko poczuła chłód przenikający jej ciało. Już raz czuła się podobnie. Wtedy też za jej plecami podążał cień. I wtedy też znalazłam dom, w którym... Z południa rozległ się ryk. Podskoczyła przerażona. Brzmiał tak, jakby należał do jakiegoś ogromnego, dzikiego zwierzęcia. Chociaż nie była pewna. Nie znała żadnego stworzenia, które wydawałoby podobny dźwięk. Z oddali, z innej strony równiny rozległ się kolejny skowyt. Obróciła się gwałtownie w stronę lasu. Wydawało jej się, że głosy zbliżają się w jej stronę. Może to tylko wyobraźnia, ale nie zamierzała ryzykować. Uspokój się. To tylko sen, to tylko.... - uderzyła ją nagła myśl – Jest tak samo jak przedtem! Jak wtedy, gdy otworzyłam drzwi i spotkałam Wojownika! - z głębi umysłu wyłoniła się inna myśl – Nie, to niemożliwe. Ten mężczyzna był wytworem mojej wyobraźni. Tak samo jak tamten sen. Jak wszystko wtedy. Byłam sama. W ciemności. Pewnie stworzyłam kogoś wyimaginowanego – żeby zachować zmysły. To mi pomogło. - ale... - Nie. Wiem, że on tam BYŁ. On mnie znał. Z TAMTEGO życia. Był prawdziwy! Może w taki sposób znów go spotkam? Jest gdzieś, w tym lesie? Muszę tylko uwierzyć. - jakaś część jej wciąż nie dawała za wygraną – Jak mogę uwierzyć? Może nigdy nie było tamtej mnie? Tyko okaz. Powinnam poszukać Cedrica. Powinnam się obudzić. Może jeśli zrobię na odwrót – zacznę iść równiną – szybciej odzyskam świadomość? Ignorując zapraszające ramiona lasu, zmuszają całą swoją wolę, Yaeko postawiła pierwszy krok w kierunku ciemności. Jej żołądek ścisnął się w ciasną pętlę – jednak zignorowała to. Kolejny krok. Poruszała się tak powoli, jakby drzewa przyciągały ją z powrotem. Zmrużyła oczy próbując dostrzec coś przed sobą – bezskutecznie. Cienie tańczyły dookoła niej, lecz żaden z nich nie przebrał materialnej postaci. Widzisz? - odezwała się jej podświadomość – To tylko wyobraźnia. Sen. Zaraz się obudzisz. Zebrała się na odwagę i rozpostarła ręce. Zamachnęła się nimi rozmazując ciemne kształty. Napotkała jedynie opór powietrza. Zyskując pewność siebie, zaczęła stawiać szybsze kroki. Teraz już biegła, byle dalej, byle się wybudzić. Nagle zatrzymała się. Znów GO poczuła. Wiatr. Nadciągnął z głębi pustej przestrzeni i uderzył w Yaeko silnym podmuchem. Cofnęła jedną z nóg do tyłu, próbując utrzymać równowagę. Podmuchy zimnego powietrza kierowały się w stronę lasu. Prąd powietrza popychał ją do tyłu. Utrudniał oddychanie. Nie dam rady iść pod prąd! - jej myśli bezwiednie podążyły w kierunku Wojownika – A więc rzeczywiście istniejesz? Chcesz żebym przyszła? Wiedziała co musi zrobić. Musi przekonać się na własne oczy. Musi z nim porozmawiać. Po raz ostatni spojrzała przed siebie – w czarną przestrzeń. Po czym odwróciła się i zaczęła biec w stronę lasu. Wiatr otaczał ją, ponaglał – rozganiając zarówno cienie, jak i wątpliwości. I tak się obudzę. Zdyszana dopadła pierwszego z drzew i uchwyciła się jego pnia. Zapach żywicy znów wdarł się do jej płuc. Działał uspokajająco. Kolejny podmuch natarł na jej plecy. No już, idę idę. Ostrożnie przeszła nad wystającym korzeniem rośliny i weszła w głąb puszczy. Poruszała się po omacku – od jednego pnia, do kolejnego. Nad jej głową nawoływały poruszone wiatrem ptaki. Zamknęła oczy – nie robiło to zbyt wielkiej różnicy, a pozwalało zmniejszyć nerwy. Wiatr nie ustawał. Zdawał się poruszać między drzewami, omijając je i trafiając wprost w plecy Nakamury. Szła do przodu potykając się o korzenie. Pod jej nogami falowała trawa, dając wrażenie istnienia małych stworzonek prześlizgujących się tuż obok kostek stóp. Poczuła łzy napływające do oczu. Cedric, proszę, zabierz mnie stąd. Ciemność panująca w puszczy w jakiś sposób przerażała ją bardziej niż ta na równinie. Zmysł węchu przyzwyczaił się już do zapachu igliwia. Niczego nie czuła. Jedynie wiatr targał jej włosy. Znowu.... Proszę - myślała intensywnie - mam już dość. Obudź się. Obudź. Zaczęła żałować, że zaufała wiatrowi. W tym mroku cudem będzie znaleźć Wojownika. Jeśli on tutaj jest.... Biegła. Jej dłonie raz po raz zahaczały o niewidoczne gałęzie. Wydawało jej się, że przebiegła w taki sposób sporą odległość - tym czasem, przed nią, nic się nie zmieniło. Jedynie za jej plecami znikły ostatnie cienie pojedynczych drzew wytyczających granice lasu. Czuła panikę. Pustkę. Wiatr momentami zagłuszał ptaki, a ich przerażone nawoływania wcale Yaeko nie uspokajały. Proszę. Proszę. Stuk. Rozejrzała się gorączkowo. Nic. Ta sama ciemność. Stuk. Stuk. Wiatr przybrał na sile - zagłuszając rozpraszające dźwięki. Yaeko zderzyła się z pniem drzewa, które wyrosło w miejscu, w którym się go nie spodziewała. Chwyciła sie go mocno oburącz. Stuk. Miała dość. To szaleństwo. Czyste szaleństwo. Czy nie mogę mieć jakiś spokojnych snów?! Stuk.
-Yaeko? - głos Cedrica rozległ się gdzieś ponad nią. Wiatr jęczał. 
Tutaj, zabierz mnie stąd !!! -myślała rozpaczliwie.
-Yaeko? Za godzinę musimy wyruszać.
Nakamura otworzyła oczy. Obudziła się.

*  *  *

Na ziemiach Etharii panowała noc. Zmęczona przyroda odpoczywała pogrążona w miarowym śnie. Na południe od skraju lasów Euphrazji nie było inaczej. Pobliskie osady ludzi pogrążone były w ciemności i ciszy. Nikt nie wychodził po zmierzchu poza zamieszkałe obszary. Nie tyle z braku ku temu powodu - tyle z obawy o własne życie. Odkąd upadł Elrandir wraz z państwami sojuszu*, nie można już było mówić o "prawie". A tym bardziej o jego egzekwowaniu i bezpieczeństwie obywatela. Nocami więc, pola pozostawały puste, szlaki opuszczone. Jeśli mrok zastał tam jakiś podróżnych to robili oni wszystko by pozostać niezauważonymi. Zatem każdy kto znał obecną sytuację Etharii zdziwiłby się zastanym widokiem. Na odkrytym obszarze, kilkadziesiąt metrów od granic Euphrazji stało nieruchomo dwóch mężczyzn. Jeden z nich miał czarno-złote, bogato zdobione, szaty i równie czarne, sięgające do połowy pleców włosy. Mrok ukrywał jego ostre rysy twarzy i przenikliwe, popielate oczy. Spod poły materiałów wystawała rękojeść miecza. Drugi, był trochę wyższy, bardziej postawnej budowy. Jego szatę zdobił pojedynczy, złoty haft. Krótkie, brązowe włosy zaczesane były niedbale w lewą stronę. Gdzieś za nimi osłabione i zdezorientowane garwory** nawoływały się, przecinając ciszę nocy głośnymi rykami. Żaden z mężczyzn nie zwracał na nie uwagi. Oczy obydwu utkwione były w trzeciej postaci, idącej ku nim powoli od strony lasu. Była od nich na tyle daleko, że nie powinni być w stanie dostrzec jej w panującej ciemności. Jednak śledzili każdy jej ruch. Z każdym krokiem skracała dystans miedzy nimi.  Powoli, bardzo powoli. Mimo to, żaden z czekających nie poruszał się, nie okazywał zniecierpliwienia. Trwali tak, a sekundy zdawały się zamieniać w wieczność. Nagle cień postaci rozpostarł ręce i zamachnął nimi w powietrzu. Był to dziwny, nieskoordynowany ruch. Niższy z mężczyzn lekko pochylił głowę pozwalając by jego włosy opadły, osłaniając go przed spojrzeniem towarzysza. (Gdyby jednak obserwator stał z drugiej strony zauważyłby jak kąciki ust nieznajomego unoszą się do góry). Nagle postać zaczęła biec. W tym tempie dotrze do nich za kilka minut. Sucha ziemia drżała nieznacznie w rytm jej kroków. Wyczuwali jej obecność - rozproszoną, niczym nie osłoniętą. Krótkowłosy skrzywił się z dezaprobatą. Kosztowało to sporo wysiłku, by przypadkiem nie zderzyć się z jej mocą. Ukradkiem chwycił rękojeść swojej katany. Zaczął zaciskać i rozluźniać na niej palce w rytm kroków dziewczyny. Tak, teraz widzieli już ten cień dość wyraźnie. To była dziewczyna. Jeszcze tylko trochę. W zupełnej ciszy słyszeli jej niespokojny oddech. Ona ich nie słyszy. 
Naraz, tuż przed nimi uformowała się cienka, przeźroczysta bariera odcinając ich od obecności przybyłej. Przestali wyczuwać, jedynie widzieli. Ściana przed nimi zafalowała i pchnęła ogromną ilość powietrza wprost w dziewczynę. Wiatr. Żaden z dwójki obserwatorów nie poruszył się. Stali w ciszy, wśród nieruchomego powietrza patrząc jak postać zatrzymuje się w miejscu. Wyższy z mężczyzn wziął głęboki oddech.
-Panie? - zapytał używając myślowego połączenia - Myślę, że powinniśmy zainterweniować. Ten wiatr jest zbyt silny, dziewczyna może wybrać powrót do lasu. 
-To ona musi zadecydować. - głos Abelarda był wyjątkowo spokojny - Jeśli zadziałamy teraz Rada nie da nam tego zapomnieć przez najbliższe dziesięciolecia. Poza tym, co to za różnica, co wybierze? Jest tylko pionkiem.
Tymczasem nowo przybyła była teraz parę kroków od nich. Tuż przy ścianie wiatru. Zmrużyła oczy, zapewne próbując dostrzec coś przed sobą. Nie widziała ich. Nie mogła zobaczyć. Dopiero kiedy przejdzie linię. Daimemigite'ne*** poruszył się niespokojnie. Spojrzenie dziewczyny padło wprost na oczy jego pana. Jak ona śmie, nikt nie może spojrzeć w oczy króla! Czy ona go widzi? Stała bez ruchu wciąż wpatrując się w Abelarda. Sługa nie wiedział ile trwała ta chwila, ale scena którą zobaczył, miała zapaść mu w pamięć na całe życie. Jakby w zwolnionym tempie Abelard wyciągnął prawą dłoń w stronę dziewczyny. Rozpostarł ją i zatrzymał w powietrzu na wysokości nieznajomej. Obydwoje parzyli na siebie, w pełnym napięcia oczekiwaniu. Nagle dziewczyna odwróciła się i pobiegła z powrotem, w stronę Euphrazji. Daimemigite'ne wpatrywał się w swojego władcę, gdy ten wciąż z wyciągniętą ręką trwał, obserwując jak postać staje się coraz mniejsza, aż w końcu wbiega do lasu. Jego popielate tęczówki rozszerzały się i zwężały, umysł otoczył nieprzepuszczalny dla towarzysza kokon. Twarz, jednak, pozostała niewzruszona. Dopiero po trwających wieczność minutach Abelard powoli opuścił dłoń i zacisnął pięść. Oderwał wzrok od ściany lasu i spojrzał na barierę popychającą do przodu kolejne podmuchy wiatru. 
-I kto tu jest hipokrytą, Hajime? - mruknął cicho do siebie. Odwrócił się napięcie i odszedł, pozostawiając sługę za sobą. 
Daimemigite nie poruszył się. Wiedział, że musi ruszać. Słyszał już przybliżające się ryki garworów, które wyczuły źródło wiatru. Za chwilę zbiegną się tratując wszystko po drodze. On, Kenshiro z rodu Abe, stał nieruchomo myśląc o sytuacji, której był świadkiem. Był ze swoim panem od początku. Przeżył wielu te, wielu królów. Widział  lepsze i mroczniejsze czasy jego panowania. Jednak przez te wszystkie lata, jego ścieżka życia skrzyżowała się tylko z jedną osobą, do której Abelard wyciągnął rękę. 

*  *  *

Yaeko usiadła na łóżku. Coś w tym śnie było złego, bardzo złego.W panice odszukała wzrokiem swojego wybawcę. Cedric stał obok z rękami założonymi pod boki. 
-Wybacz, że wszedłem bez pozwolenia. Pukałem, ale chyba spałaś zbyt mocno...
Poczuła nieopisaną ulgę. Zanim zastanowiła się co właściwie robi, podbiegła do Panicza i rzuciła mu się w ramiona. Impet z jakim to zrobiła cofną go o parę kroków w tył. Czuła jak tężeje pod jej dotykiem, ale nie mogła nic na to poradzić. Jej serce biło jak szalone, wciąż pamiętając ciemność przeklętego lasu. Wydawało jej się, że jej głowa wciąż szumi od porywistego wiatru. Cedric zaczął kaszleć, zupełnie jakby się zakrztusił.
-Eeee.. zły sen? - zdołał spytać.
Przytaknęła gorliwie głową wciąż nie potrafiąc go puścić. Nie chciała tam wracać. Chciała zostać tutaj.  Poczuła niewyraźne klepnięcie na prawej łopatce. 
-No to już go nie ma. - zadarł brodę do góry uważając by jej nie dotknąć - Możesz mnie puścić. Tak sądzę..
Yaeko niechętnie odstąpiła do tyłu. Panicz był blady. Wyraźnie nie wiedział co z sobą począć. Widok jego zażenowania sprowadził ją odrobinę na ziemię. Jestem uczennicą! Prawie go nie znam! Jak ma wyruszyć ze mną w drogę, skoro odstawiam takie rzeczy?! Poczuła, że czerwienią jej się policzki. Palnęła głupstwo.
-Oj, przepraszam. - wyjąkała. Zauważyła plamę krwi na jego koszuli. Na wysokości mojej szyi... Złapała się na bandaż. Nie musiała oglądać ręki, doskonale czuła, że rana znów się otworzyła. Leki Mii albo przejęcie wywołane snem sprawiła, że w ogóle nie odczuwała bólu. Wskazała na koszulę.
-Nie chciałam.... - jęknęła. Wszystko, wszystko szło nie tak. Cedric spojrzał na materiał. Wzruszył ramionami.
-I tak muszę się przebrać. Przygotuj się, a potem zejdź na dół. Mia musi zmienić ci ten opatrunek. - przeczesał dłonią włosy. Były w jeszcze większym nieładzie niż wczoraj. - Czekamy.
Wyszedł z pokoju zamykając za sobą drzwi. Ładny początek dnia - pomyślała z goryczą. Rozejrzała się po pokoju podążając wzrokiem za pnącymi się łodygami i pąkami, które zdobiły ściany. Zielony kolor uspokoił ją. Odpędziła od siebie myśli o znaczeniu tego koszmaru. Odepchnęła mgliste wspomnienie Wojownika i swojego dawnego życia. Było tu i teraz. To tutaj chciała wrócić przez ten cały okropny sen; i da z siebie wszystko by pomóc Cedricowi. I wymazać poranną wpadkę... Robiąc poranną toaletę, ubierając się w szaty uczennicy, przymocowując na swoje miejsca miecz i sztylet, a wreszcie wpinając we włosy wsuwkę, która obdarzyła ją brązowymi oczami wciąż walczyła z jedyną, powracającą się myślą. Ten sen był zbyt realny.....
Wyjrzała za okno. Ledwie świtało. Większość miasta pogrążona była we śnie. Z pojedynczych kominów leniwie unosił się dym. Ulice były puste. Ziewnęła. Wciąż była zmęczona. Zupełnie jakby całą noc faktycznie biegała. Nic dziwnego, naprawdę krótko spałam. Poza tym, te były dni pełne wrażeń. Już w znacznie spokojniejszym nastroju (w porównaniu do pobudki) zeszła na dół. Przy poręczy schodów czekała na nią Mia niecierpliwie tupiąc nogą. Zmierzyła ją karcącym wzrokiem.
-Co tak długo? Na bitwę też wybierałaś się w takim tempie? - zdecydowanie nie była w humorze - Marsz do kuchni muszę zająć się twoją szyją. 
Yaeko posłusznie powlokła się za kai. Usiadła na przygotowanym już krześle, obok którego postawiono stolik z serią szmatek, fiolek i słoiczków (Yaeko nie omieszkała zauważyć też niewinnie wyglądającego widelca). Mia, mrucząc pod nosem na swoje ciężkie życie i niewdzięczność domowników, zabrała się do powolnego odwijania zużytego opatrunku. Ona również wyglądała na zmęczoną. Miała podkrążone oczy. Ze zwykle idealnego koku, wystawały chaotycznie pasma włosów. Ręce jej drżały kiedy odkręcała fioletową fiolkę. 
-To jest wyciąg z paproci bagiennej. Zdezynfekuje ranę. - objaśniła sucho. Po czym przy użyciu najbliższej szmatki nasączyła nią ranę dziewczyny. Ta skrzywiła się czując narastające szczypanie. 
-Tutaj. - pokazała słoik z przeźroczystą mazią - jest coś co przyspiesza gojenie. Pomoże też później, żeby zmniejszyć widoczność blizny. Musisz wsmarowywać kolistymi ruchami.
Yaeko słuchała z uwagą. Nie pomyślała o tym, że problem jej niezaleczonej rany nie zniknie po opuszczeniu Mol'am. Ile jeszcze będę zawdzięczać tym ludziom? Mia nie przestawała metodycznie zakręcać i odkręcać kolejnych butelek.
-Sok z nasion fertynu. Uśmierza ból. Z tego co widzę, będziesz potrzebować jego dużych ilości. W Dax - w nazwie miasta dało się słyszeć wyraźny wyrzut - powinnaś być w stanie dokupić sobie jego zapasy. To powszechna, pustynna roślina. 
Nakamura ugryzła się w język przed zapytaniem co Dax ma wspólnego z pustynią. Kai nie wyglądała na chętną do udzielania "oczywistych" informacji. Zapytam później Cedrica. Służąca skończyła zabieg i owinęła szyję Etharianki brązowym materiałem spinając go z tyłu.
-Przyszykowałam torbę do której spakowałam wszystkie leki i opatrunki. Powinno starczyć na połowę drogi. Panicz zarzeka się, że będziecie szli wzdłuż większych miast. Jeśli to prawda nie powinnaś mieć problemu ze stopniowym uzupełnianiem tego wszystkiego. - zaczęła składać wszystkie fiolki - Tylko nie zapomnij, musisz nakładać te maści przynajmniej raz dziennie. To nie jakieś tam skaleczenie Yaeko. To bardzo poważna rana i tylko ten, który kiedyś to wszystko załatał wie, w jaki sposób będzie się to goić. Chociaż na razie zapowiada się dobrze.
Wciąż siedziała na miejscu nie wiedząc czy nie zdenerwuje dodatkowo Mii. Spodziewała się ciągłych, kąśliwych uwag albo zapowiedzi, że, czy chcą czy nie chcą, wyruszy z nimi. Tymczasem kai radziła jej jak dbać o ranę w podróży. Co więcej, robiła to raczej beznamiętnym tonem. 
-Przygotowałam też worek z rzeczami codziennego użytku, które mogą być ci potrzebne. Weźmiesz też część prowiantu. - kai spojrzała na nią groźnie - Tylko niczego nie zgub. Szykowałam go całą noc. Podczas kiedy wy robiliście sobie krajoznawcze wycieczki. 
Yaeko już otworzyła usta żeby jakoś się usprawiedliwić, kiedy Mia machnęła ręką. 
-Starczy tego dobrego. - powiedziała stanowczo - Do salonu.
Dziewczyna znów posłuchała. W całym mieszkaniu czuć było nerwową atmosferę wyczekiwania. Cedric siedział na kanapie z zamkniętymi oczami. Oddychał głęboko. Yaeko przez chwilę zastanawiała się czy nie zasnął. Mia musiała dopaść i jego. Czarne, kręcone włosy ułożyły się schludnie. Byle jakie ubranie zastąpiła gładka, czysta szata Rodu Takkara z symetrycznymi znakami Topora po obu stronach. U jego lewego boku wystawała brązowa pochwa miecza. Wyglądał zupełnie inaczej. W oficjalnym stroju, bez śladu u śmiechu na twarzy. Doroślej. - tylko takie określenie przychodziło Yaeko do głowy. 
Mia weszła do salonu za nią niosąc na tacy kanapki i parującą herbatę (Nakamura mogłaby przysiąc, że nie widziała tego wszystkiego kiedy parę chwil temu wychodziła z kuchni). 
-Jedzcie. - powiedziała - To będzie długa droga. 
Panicz otworzył oczy jak tylko taca znalazła się na stole. Sięgną po największy kawałek chleba i zaczął jeść skupiając wzrok na wygaszonym kominku. Nakamura poszła za jego przykładem, choć wcale nie była głodna. Ugryzła pierwszy kęs. Kanapka była naprawdę dobra. W tym jednak momencie wolałaby wyruszyć o pustym żołądku. Kai usiadła naprzeciw nich splatając ze sobą dłonie. Przyglądała się przyszłym podróżnikom w milczeniu. Atmosfera była ciężka. Yaeko popijała herbatę, chcąc wmusić w siebie drugą połowę kanapki. Takkara nie miał takich problemów - kończył już trzecią. Nie mogła pozbyć się wątpliwości. Nie wiedziała czy decyzja o samodzielnej podróży była dobrym pomysłem. Kai wydawała się wiedzieć dużo więcej od Cedrica. O mnie już nie wspominając. Na pewno by nam pomogła. W głowie zadźwięczały jej słowa wypowiedziane przez chłopaka ostatniego wieczoru. Wbiła palce w chleb. Powinna wiedzieć więcej. Powinna znać ich lepiej. Może wtedy nie czułaby takiego niepokoju... Jak tylko opuścimy Mol'am - zacznę pytać. - obiecała sobie w duchu.  Po posiłku: tj, po dwóch kromkach Yaeko i sześciu Panicza pierwsza odezwała się kai.
-Niedługo ranek, powinniście już iść jeśli chcecie trzymać się planu. - jej głos był pusty, zupełnie pozbawiony wyrazu.
-Masz rację. Jesteśmy gotowi. Prawda Yaeko?
Podskoczyła na dźwięk swojego imienia. Myślała, że Cedric będzie jej unikać ze względu na poranne zajście, ale (na szczęście) widocznie puścił je już w niepamięć. 
-Tak, tak myślę. - odpowiedziała równie głócho. Denerwowała się. Znała jedynie cel ich podróży i powód dla którego tam się udawali. W tej chwili docierało do niej jak wiele niewiadomych jest w tym planie, jeśli w ogóle można było tak go nazwać. Pytać....
Cedric wstał.
-Większość rzeczy domówiliśmy kiedy szykowałaś się na górze. Mia podsunęła mi parę wskazówek, więc myślę, że nie ma szans żeby się nie udało. - uśmiechnął się wymuszenie (Mia prychnęła pod nosem) - Wszystko przekażę ci w drodze. W końcu będziemy mieli mnóstwo czasu.- odchrząknął - No to w drogę. 
Chwycił cztery większe torby i (z małymi problemami) przerzucił je sobie przez ramię. Spojrzał wyczekująco na Yaeko. Ta również wstała i podniosła trzy pozostałe pakunki. Nie były ciężkie, ale w połączeniu z mieczem i sztyletem tworzyły spore obciążenie. Zacisnęła zęby. To nie będzie łatwa podróż. - pomyślała próbując zrobić parę kroków z dodatkowym balastem. Broń obijała się o jej ciało, nie miała wolnej ręki żeby ją przytrzymać. Trzy miesiące? Jak? Okręciła się wokół własnej osi próbując nie nadepnąć przy tym na swoją nową szatę. Dwie pary oczu przyglądały jej się z rozbawieniem. Była im wdzięczna, że powstrzymują się od uwag. W ciszy udali się na korytarz. Cedric zauważył jak zerka do lustra.
-Wyprostuj się. Od teraz, dla całego świata będziesz moją uczennicą. Musisz prezentować się dobrze - nawet w takim stanie.
Z trudem spełniła polecenie. W przeźroczystej tafli napotkała spojrzenie Mii. Jej oczy były pełne niepokoju. Mimo, że trwało to krótka chwilę Yaeko usłyszała w głowie cichy głos: "Nawet nie wiesz, w jak niebezpieczną podróż się wybieracie. Uważaj na Cedrica. Dopilnuj, żeby siłę twojego przeciwnika mierzył rozum, nie serce." 
-Słucham? - Yaeko aż podskoczyła. Echo słów kai wiąż wibrowało w jej umyśle. Jedna z toreb upadła na ziemię (na szczęście nie słychać było żadnych potłuczeń).
-Co się dzieje? Zdenerwowana?
-Twoja bohaterka ma omamy. - Mia spojrzała na nią groźnie - Świetnie. Czuję się bardziej spokojna wiedząc, że wyruszasz z kimś kto rozmawia sam ze sobą.
-Mia nie teraz. Wszystko już ustalone. - Takkara otworzył drzwi - Musisz odpowiadać na wiadomości ojca. Nikt nie może się zorientować, wiesz o tym?
-Tak, tak. - służąca pokiwała z rezygnacją głową -Ufam, że wiesz co robisz. A teraz idźcie, nie mogę dłużej na was patrzeć. Jestem zmęczona.
Cedric popchną wciąż zdezorientowaną Yaeko przez próg.
-Do zobaczenia. - rzucił z wymuszoną lekkością. Usłyszała odgłos zamykanych drzwi. W następnej sekundzie obydwoje stali na znajomej ścieżce prowadzącej pod dom rodu Takkara.

*  *  *

-Nie zapukasz? - Yaeko jęknęła odstawiając pakunki pod ścianę warsztatu. Jej ręce drżały. Nie chciała nawet myśleć o tym, że za parę chwil będzie musiała podźwignąć je spowrotem.
Na wyraźne życzenie uczennicy zboczyli z drogi do Bramy Wschodniej. Znajdowali się teraz na na obrzeżach rynku, w dzielnicy rzemieślników – tuż pod miejscem pracy kowala, który wykonał (w zawrotnym tempie) broń dla dziewczyny.
Cedric od początku nie był zachwycony pomysłem dziękowania za cokolwiek. Powtarzał mantrę o "roli jednostki w społeczeństwie" oraz drugą, mniej zrozumiałą: "im mniej wie, tym lepiej". Dziewczyna jednak zdołała przekonać go do wskazania właściwego budynku. Ze środka, pomimo wczesnej pory, słychać było odgłosy pracy kowalskiego młota. Okno wychodzące na ulicę zastawiono płytami metalu, uniemożliwiając zaglądnięcie do środka.
Panicz z wahaniem wpatrywał się w klamkę. Spojrzał na uczennicę.
-Miejmy to już za sobą. - westchnął. Pchnął drewniane drzwi nie zadając sobie trudu pukaniem.
Ze środka buchnęło ciepło. Takkara pewnym krokiem wszedł do środka. Yaeko, która w pierwszej chwili cofnęła się, postanowiła wziąć z niego przykład. W pomieszczeniu było duszno. Słychać było szybkie uderzenia młota o stal. Ktoś pracował przy kowadle.
-Przepraszam? - Yaeko niepewnie wychyliła się zza pleców panicza – Przepraszam!!!
Odgłos metalowych razów gwałtownie się urwał. Dopiero teraz miała szansę dokładnie przyjrzeć się rzemieślnikowi. Był to wysoki, barczysty mężczyzna w średnim wieku. Miał krótkie, czarne, spięte w kucyk włosy. Duży, orli nos. Ciemnobrązowe oczy. Nosił zużyte, brudne ubrania, na które nałożony był (pobrudzony wszystkim co możliwe) fartuch. Starała się nie zatrzymywać zbyt długo wzroku na wypalonych dziurach w materiale i pocie pokrywającym zmęczoną twarz kowala. Z hukiem, odstawił młot, nie zwracając uwagi na gościa. Jego oczy patrzyły wprost na Cedrica.
-Czego jeszcze chcesz? - zapytał groźnym i donośnym głosem.
Takkara nie zareagował. Widać było, że ta dwójka miała ze sobą napięte stosunki. Zapadła niezręczna cisza. Nakamura nie rozumiała. Cóż. To tłumaczy czemu tak nie chciał tutaj przychodzić, ale czy powinien ufać komuś kogo tak nie lubi? Jeśli to on wykonał miecz musi wiedzieć kim jestem.
-Eeeee.... To ja poprosiłam Cedrica żebyśmy pana odwiedzili. - czuła się winna wyjaśnień – Przepraszam, że przeszkadzamy w pracy.
Mężczyzna skierował na nią zirytowany wzrok.
-Kim jesteś? I do cholery, czemu ona nosi szaty naszego rodu Cedric?! Co ty wyprawiasz?!
Zrobił parę kroków w przód przyglądając się szacie uczennicy.
-Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że to TA osoba?! - zagrzmiał. Teraz nie było już wątpliwości. Panicz miał rację – trzeba było nie przychodzić.
Chłopak skrzyżował ręce na piersi.
-Wydaje mi się, że nie muszę pytać się o twoje przyzwolenie w jakiekolwiek sprawie. Zapragnąłem żeby Yaeko dołączyła do mnie jako moja uczennica, a ponieważ nasze prawo jasno mówi o jednoczesnym włączeniu pod chorągiew... Czemu nie? - jego ton był zimny, oficjalny.
-Bo to odmieniec, temu nie!!!!! - Yaeko przestraszona znów cofnęła się za Cedrica. 
-Nie ważne gdzie się urodzisz, ważne gdzie wychowasz. 
-Przestań mnie pouczać! - wściekły mężczyzna stał ledwie parę kroków od nich - Skoroś taki mądry to może przeszedł byś wreszcie rekrutację?
Nawet Nakamura wyczuła niewidzialny, słowny policzek wymierzony w twarz panicza. Chłopak zacisnął usta. Obydwoje powiedzieli zbyt wiele.
-To pan zrobił dla mnie miecz? - zapytała cicho.
Kowal prychnął.
-Oczywiście, że ja. W tej rodzinie muszą być jeszcze tacy, co potrafią unieść młot!
-Chciałam podziękować. Dlatego tutaj przyszliśmy. - Odparła szybko ośmielona chwilowym brakiem wyzwisk.
Zmrużył oczy.
-Podziękować? Jesteś cholernie dziecinna dziewczyno. Chciałem to zrobiłem.
Przynajmniej nie jestem już odmieńcem..... Mimo raczej szorstkiej odpowiedzi, widać było, że docenienie jego pracy (nawet na wskroś dziecinne) pochlebiło mu. Postanowiła kuć żelazo puki gorące (w przenośni i odrobinę dosłownie).
-Cedric mówił, że odłożył pan dla mnie swoje inne prace. Chciałam podziękować. Miecze są piękne. Jeszcze nigdy takich nie widziałam. Wiem, że nie było to dla pana łatwe, wykonać je dla mnie, bo jestem... - panicz dyskretnie ukuł ją palcem - skąd jestem. - dokończyła niezgrabnie.
-Czcze gadanie. - kowal był już teraz wyraźnie uspokojony - Umiem wyczuć kiedy mojemu kuzynowi na czymś naprawdę zależy. Tyle.
Wzruszył potężnymi ramionami. Spojrzał na kamienną podłogę, na której pełno było wiór drewna i stali.
-Tallan! - zawołał w stronę tylnych drzwi - Skończ się obijać i choć tutaj! Praca czeka!
Yaeko spojrzała na Cedrica zadając nieme pytanie: "kuzyn"?
Zza ściany dał się słyszeć niewyraźny, przytłumiony krzyk.
-Pieprzony leń! - kowal kopnął kupkę wiór, które wzbiły się w powietrze - Żebym ja się musiał męczyć z takim terminatorem jak ty! Poczekaj no tylko! Następne zamówienie realizujesz sam. Jak jakiemuś te miecz złamie się na trzy części, to dopiero zobaczysz! Do ciebie przyjdzie z pretensjami!
-Jak w ogóle dożyje! -  odpowiedziała ściana.
-Żesz ty! - kowal porwał ze stołu metalowy kubek i cisnął nim o ścianę. Naczynie rozpadło się z trzaskiem.
Yaeko nie mogła powstrzymać śmiechu, kiedy usłyszała, że Tallan nic nie robi sobie z pogróżek olbrzyma. Również na twarzy panicza pojawił się lekki uśmiech, który jednak zaraz znikł po usłyszeniu kolejnego pytania.
- No to gdzie znikasz? I po co ci - zawiesił na chwile głos patrząc na Yaeko - towarzystwo?
-To nic ważnego. - odparł panicz wymijająco.
-Nic ważnego? Dobre sobie! - mężczyzna zaśmiał się - Cedric Takkara stoi w drzwiach mojego warsztatu drugi raz w ciągu miesiąca, zjawia się przed świtem, obładowany tobołami, w towarzystwie dziewczyny, która jak mniemam może w każdej chwili wyrżnąć pół miasta. Ba! Kazał wykonać dla niej najlepszą broń. Nigdzie nie widzę Mii ani pozostałej służby. A co najciekawsze - mój kuzyn ma inne oczy.
-Że co? - warknął Cedric - Niby jakie?
-Bo ja wiem. - wzruszył ramionami - Zdeterminowane?
Takkara otworzył i zamknął usta.
-Więc, co kombinujesz? - kowal podparł ręce pod boki.
Yaeko przyglądała się jak odbijają piłeczkę. Wyrżnąć pół miasta.... 
-Udajemy się do Korry. - niewytrzymała. Cedric westchnął głośno.
-Korra? - mężczyzna nie krył zdziwienia - Po cholerę tam? Chcesz napadać na kupców? To ten wspaniały plan?
-Uważaj co mówisz Ordon. - Cedric poprawił szatę - Pamiętasz co mi kiedyś mówiłeś? Powiedzmy, że postanowiłem skorzystać z twojej rady. To będzie moja podróż.
-Ha! Więc to będzie bohaterska wyprawa po zakup jedwabnego sukna ? I co? Przywdziejesz w nie swoją nową panią serca, a potem będziesz opowiadać o tym wnukom? Nie wiem, czy właśnie o to mi chodziło.
-Wychodzimy Yaeko. - Takkara odwrócił się napięcie - Mówiłem, że nic tu po nas.
-Twój ojciec wie? - pytanie zatrzymało panicza w pół kroku.
-A jak myślisz?
-Myślę, że staruszek dostanie niezłego szału jak się dowie.
-Że chcę kupić sukno?
-Że wyciągnąłeś skądś tą Ethariankę i że włączyłeś ją do rodziny.
-A ty? Już ci to nie przeszkadza?
Kowal zamknął oczy. Nie wiadomo kiedy luźna rozmowa zmieniła swój bieg. Chwycił za młot. Podniósł go i opuścił powoli, zastanawiając się. Obrócił go w ręku niczym zabawkę po czym postawił z brzdękiem na kowadle.
-Tak długo jak nie przyjdzie mi tutaj błagając o termin u wielkiego Ordona Takkary.... - spojrzał na Cedrica - Myślę, że może być mi to obojętne.
-Więc mu nie powiesz?
Ordon zdążył podejść do dużego pieca. Otworzył drzwiczki i zaczął rozglądać się za porozrzucanymi po podłodze sztapami drewna.
-O czym mam mu powiedzieć kuzyn? U mnie wszystko po staremu. Wątpię, aby do następnych wyborów interesowały go moje kłopoty. - Dorzucił do ognia dwa spore kawałki - Poza tym, dawno już nie robiłem takich mieczy. Zawsze dobrze sobie przypomnieć, nie?
-Dziękuję. - panicz złożył ręce wzdłuż tułowia i ukłonił się. Jego plecy ułożyły się równolegle do podłogi. Yaeko patrzyła na tą scenę zdziwiona. Nie spodziewała się takiej reakcji. Nie była jedyna. Kiedy zaintrygowany dłuższą ciszą Ordon obrócił się i zobaczył trwającego w ukłonie kuzyna natychmiast poderwał się z kolan i sam uczynił podobnie.
-Bez przesady Cedric. - powiedział w stronę podłogi - Gdybym chciał, poleciałbym do kogoś już miesiąc temu.
-Dziękuję. - panicz spojrzał znacząco w kierunku Yaeko - Obydwoje dziękujemy.
Przytaknęła.
-Ukłon Yaeko. - wycedził przez zęby Cedric.
 Dziewczyna poczuła jak jej policzki oblewają się rumieńcem. Zażenowana szybko wykonała ukłon naśladując swojego nauczyciela. Głupia, głupia...
Gdyby ktoś nad ranem wszedł do warsztatu kowala przy głównej rzemieślniczej alei Mol'am zastałby niecodzienny widok. Oto barczysty mężczyzna w ubrudzonym uniformie, chudy chłopak w bogato zdobionej szacie i rudowłosa dziewczyna trwali w jednym z najbardziej oficjalnych ukłonów w samym środku zabrudzonego, dusznego pomieszczenia. Jeszcze większe zdziwienie poczułby wchodząc do drugiego pomieszczenia, gdzie na krześle siedział piętnastoletni chłopak nieświadomy podniosłej sytuacji, w spokoju cerujący swoją skarpetkę.
-Musimy już iść. - Cedric przerwał minutową ciszę i wyprostował się - Świta. Powinniśmy już przechodzić przez Bramę Wschodnią.
Yaeko i Ordon poszli za jego przykładem.
Takkara nie czekając na swoja uczennicę podszedł do drzwi i otworzył je. - Chodź Yaeko. - powiedział cicho.
-Mam nadzieję, że zwrócisz mi go tutaj w jednym kawałku. - Ordon wskazał na wystającą z jej szaty klingę - Bo inaczej to cudo ci się odwdzięczy. Ja ci to mówię.
-Dobrze. Obiecuję. - uśmiechnęła się i skinęła głową (jej szyja miała już stanowczo dość ukłonów) . Słowa można było odebrać jako groźbę, jednak ton z jakim Takkara to powiedział był raczej żartobliwy.
-A ty, dorosły! - zwrócił się do Panicza - Żebym cię tutaj nie widział za dwa tygodnie!


Yaeko z ociąganiem opuściła warsztat Rodu Takkara w dzielnicy rzemieślniczej Mol'am. Szła za Cedrikiem wzdłuż zadbanej, opadającej w dół ścieżki prowadzącej z rynku wprost ku Bramie Wschodniej. Zaciskała mocno pięści starając się nie myśleć o ciężarze, który niesie. Aplazma w całości ukazała się na niebie, kiedy weszli na wyłożoną dużymi, płaskimi kamieniami drogę. Od opuszczenia miasta dzielił ich jakiś kilometr. Podczas marszu minęli kilkanaście osób. Żadna z nich jednak nie przynależała do rodów. Byli to rolnicy i kupcy zajęci swoimi obowiązkami, nie mający czasu na dłuższe zastanawianie się co też arystokraci robią na Drodze Wschodniej.
-Twój kuzyn wcale nie jest taki zły. - przerwała cichy marsz - Nie mogę uwierzyć, że to on wykonał mój miecz. Jest na nim tyle detali. A Ordon nie wygląda, no wiesz... jest raczej potężnej budowy.
Przytaknął nie odrywając wzroku od drogi.
-Każdy z Rodów ma jakiś talent, który rozwija, ale nawet w jego wnętrzu następuje selekcja. Część ma predyspozycje i chęci żeby się go nauczyć i przekazywać dalej, część osiąga sukcesy na innych polach.
-Na przykład ty zostaniesz wielkim wojownikiem?
Zaśmiał się.
-Cóż. Taką mam nadzieję. W każdym razie, Ordona od dzieciństwa pasjonowało płatnerstwo, wszystko co z nim związane. Był oczkiem w głowie mojego wuja, on i Revon.
-Revon?
-Również należy do Rodu, choć dla mnie to dalsza rodzina. Od lat mieszka i pracuje w Vinci****. Razem z Ordonem są uważani za mistrzów miecza młodego pokolenia Rodu Takkara. Jeśli ktoś kto zna się na rzeczy chce miecz, w pierwszej kolejności udaje się do nich. Choć, oczywiście, rzadko kiedy otrzymuje pozytywną odpowiedź. Ich style różnią się, a jednak pozostają spójne....
Cedric w zamyśleniu pokręcił z uznaniem głową.
-Nigdy nie chciałeś się tym zajmować? - zapytała szybko chcą wyrwać go z obłoków.
-Podziwiam ich za to co robią. - odparł powoli - Podziwiam dzieła, które tworzą. Jednak wierz mi, to nigdy nie było dla mnie.
-Wiesz może co miał na myśli mówiąc o tych dwóch tygodniach? Chodziło o coś konkretnego?
Westchnął.
-To kolejny powód dlaczego nasz dług u niego jest tak duży. Ordon bardzo dobrze zdaje sobie sprawę, że Korra nie jest naszym prawdziwym celem, a może raczej - nie jedynym. Jak mówiłem, droga w jedną stronę zajmie nam około tygodnia, więc myślę, że sugerował żebym zrobił coś więcej niż tylko kupił sukno i wrócił do domu.
-Myślę, że twój ojciec nie jest najbardziej lubianym członkiem rodziny.
-Dlaczego?
-Dużo rzeczy dzieje się za jego plecami.
Cedric wzruszył ramionami.
-Jest surowy, wymagający, rzadko zmienia zdanie. Mało sympatyczna mieszanka cech. Trzeba mu jednak oddać, że osiągnął to, co chciał.
Brama Wschodnia wyrosła przed nimi w całej okazałości. Zbudowano ją z drewnianych, kilkumetrowych pali, które w górze zwieńczał i ozdabiał wymyślny dach. Również drewniane, palisadowe mury rozciągające się dookoła niej zdobiły kolorowe flagi ze znakami Rodów. Yaeko pośród ferii kolorów udało się zlokalizować herb Takkara. Obusieczny Topór został rozpięty po prawej stronie bramy. Poczuła się dziwnie myśląc, że identyczny znak znajduje się na jej szacie. Zupełnie tak jakbym miała już swoje miejsce. Swoją rodzinę. Poczuła ukłucie w piersi. Odepchnęła wzbierającą nostalgię. Jeszcze tylko kilka kroków i rozpoczną swoją podróż.
Stanęli pod dachem. Dziewczyna zadarła głowę do góry (na tyle ile mogła) by podziwiać zdobienia na wewnętrznej stronie drewnianej konstrukcji.
-Żałuj, że nie widziałaś Bramy Północnej. To dopiero jest widok.
-Aż tak się różnią?
-Oczywiście. Na północ od nas rozciąga się Tenebrium.
-Co?
-Ziemie naszej stolicy. - powiedział tajemniczo - Zamek królowej.
Yaeko już otwierała usta kiedy Cedric dopowiedział szybko.
-Na początek Korra. Co ty na to Yaeko? - podniósł prawą nogę i zatrzymał ją zawieszoną w powietrzu - Razem? - zapytał.
-Razem. - odpowiedziała szczęśliwa. Stanęła obok Panicza i powtórzyła jego ruch.
-Na trzy. - zakomenderował - Raz, dwa... - zatrzymał odliczanie przyglądając się rozbawianiem próbującej utrzymać równowagę na jednej nodze Yaeko - Może jeszcze poczekamy?
-Cedric! - krzyknęła. Mięśnie jej obciążonej nogi zaczynały odmawiać posłuszeństwa. Balansowała ostatkami sił.
-TRZY! - wrzasnął śmiejąc się Takkara.


Dwie postaci zgodnie przekroczyły Wschodnią Bramę śmiejąc się i poszturchując. Wyruszyły beztroskie, nie mając świadomości, że kiedy powtórnie dane im będzie przejść pod jej sklepieniem będą już innymi ludźmi, a dzwony Mol'am będą wygrywać wojenną melodię.
Melodię, której pierwsze ciche akordy oplotły Theona Maglunarena stojącego w cieniu wschodniej palisady. Oczy mężczyzny błyszczały, a wargi układały się nieprzerwanie w jedno słowo: "Korra".

-------------------------------------------------------------------------------
* w skład tzw. Sojuszu Południowego wchodziły: Wergamot, Anon Tabur, Taja oraz przewodzący nimi -zwyczajowo- Elrandir. Niestety po Wojnie Arreńskiej zapoczątkowanej konfliktem zbrojnym pomiędzy państwami Elrandir/Limaran kolejne sprzymierzone miasta upadały. Chaos wśród działań ich władców, wewnętrzne konflikty, brak solidarności innych królestw Etharii doprowadziło wschodnią część Osi do tragicznego końca i upadku wielu rodów. Ale to opowieść, znacznie przekraczająca objętość tego rozdziału, dlatego też pozwolę ją sobie wprowadzać powoli, w następnych wydarzeniach....przyp. autorka
**garwor - zwierzę występujące jedynie na południu Etharii. Żyje na otwartych przestrzeniach, polach wodnych. Dorosły osobnik mierzy od trzech do czterech metrów. Posiada charakterystyczną, bujną grzywę (podobną, choć znacznie potężniejszą od tej lwiej) oraz masywny pysk. Garwory w skrajnych przypadkach mogą posilać się innymi, mniejszymi zwierzętami, jednak ich podstawowym, upragnionym posiłkiem jest wiatr. W czasach przed Wojną Arreńską na terenach przez nie zamieszkiwanych "naturalne" podmuchy wiatru były na porządku dziennym. (w chwili obecnej dokładniejsze tłumaczenie zaburzyłoby fabułę^^) To właśnie w tamtych czasach populacja tego zwierzęcia przeżywała swój prawdziwy rozkwit. Ponadto, dzięki swojemu łagodnemu usposobieniu garwory były darzone szczególną sympatią przez mieszkańców i rody Wergamotu (i nie tylko), którzy dbali o nie i szanowali. Jeśli wierzyć opowieściom (autorka uważa to za mało prawdopodobne) wysoko urodzeni Etharii potrafili ujeżdżać te kolosy, a nawet wytworzyć z nimi więź przywiązania podobną do tej jaką trzyletni Cedric Takkara zawarł z psem Tako, którego otrzymał od swojego ojca. A czytelnik musi wiedzieć, że była to prawdziwa, pełna oddania przyjaźń - trwająca aż do końca żywota pupila.... Niestety, obecnie, pozbawione podmuchów świeżego powietrza garwory, zmieniły swoje usposobienie - stając się agresywnymi wobec ludzi i wszystkiego co mniejsze i się rusza....
***Daimemigite'ne - już parę rozdziałów temu wprowadziłam (bez uzasadnienia) podobne pojęcie i teraz czuję się winna wyjaśnić (choć w ogólnym zarysie) je czytelnikowi. Jak wiadomo, każdy król ma pod sobą podwładnych - tych bardziej i mnie ważnych. W świecie Osi, po którejkolwiek jej stronie byśmy się nie znajdowali, władca ma sześciu najbardziej zaufanych ludzi, których zwyczajowe tytuły brzmią: migite i hidarite, następni w kolejności ważności są: daimigite, daihidarite, na samym szczycie tuż przy władcy: daimemigite, daimehidarite. Ogólne te wszystkie osoby możemy (byle nie głośno) sprowadzić do wspólnego wora jako "te". Każda z tych osób na wyznaczony określony zakres obowiązków. Nie będzie zaskoczeniem jeśli wspomnę że są to również wyjątkowo silne i oddane monarsze jednostki. Ich powiązanie z tronem i rola jest o wiele bardziej rozbudowana, ale pozwolę sobie potrzymać Was troszeczkę w niepewności i dostarczyć Wam i naszej głównej bohaterce tą wiedzę równocześnie ;) Dodatkowo tutaj użyłam tytułu "daimemigite'ne" - przyrostek "ne" może być używany opcjonalnie. Oznacza tutaj, że ten konkretny wojownik jest sługą Abelarda (władcy Bellegrotu). Gdybyśmy np. usłyszeli o "daimemigite're wiedzielibyśmy, że mamy do czynienia z sługą władcy Limaranu. Przyrostki są zwyczajowe i nie należy doszukiwać się powiązań z nazwami państw/królestw. Należy się ich po prostu nauczyć ;) Jeśli wytrwacie wystarczająco długo będziecie mogli założyć własną encyklopedię ;p
****Vinca - niezależne państwo leżące w południowo-wschodniej części Strony Zachodniej. Vincię od Osi dzielą cztery dni drogi, co czyni z niej jednocześnie najdalej wysunięte "cywilizowane" (wg Takkary) większe państwo. Tyleż samo dni dzieli ją od (osławionego przez "nie dającą sobie w kaszę dmuchać" właścicielkę gospody przy głównym trakcie do Limaran'u) Kuramonam. Ale to już wymagało by kolejnego przypisu. Pani Hostbeer obsługująca niezwykle ważnego gościa kichnęła nagle, wylewając (o zgrozo) pół kufla piwa na szatę dostojnika.


--------------------------------------------------------------
Bije się w pierś. Wiem, notka miała być sześć miesięcy temu. Jedyne co mogę teraz zrobić to podziękować tym którzy dotrwali i obiecać, że w lipcu następny rozdział. Yaeko

Nessa Daere