czwartek, 5 marca 2015

Rodział VII, W warsztacie mistrza

Noc. W powietrzu unosił się zapach żywicy. Yaeko wciągnęła przyjemną woń do płuc. Była lepka i wilgotna. Otulała dziewczynę szepcząc do uszu obietnice bezpieczeństwa. Było jej tak dobrze... W górze, z różnych stron, wybrzmiewało ćwierkanie i dłuższe, przeciągłe nawoływania ptaków. Naliczyła około jedenaście odmiennych barw śpiewu. Ptasie rozmowy wypełniały całą przestrzeń wokół dziewczyny. Niosły się po sobie tylko znanych, okrężnych, powietrznych ścieżkach. Rozejrzała się dookoła. Stała na skraju lasu. Ściana drzew wyrastała w niemal równym rzędzie w odległości metra od dziewczyny. Na wysokość pięła się znacznie wyżej – wierzchołki większości drzew pozostawały niewidoczne, wrastając w ciemne niebo. Przeważały rośliny iglaste, choć z głębi puszczy dochodził również szelest liści. Obejrzała się za siebie. Z tyłu rozciągała się płaska, pusta równina. Nikłe światło pojedynczych gwiazd nie dawało dostatecznego światła, by zobaczyć jakiekolwiek szczegóły. Ciemność falowała w oczach dziewczyny, wyobraźnia formowała ją w złowrogie kształty. Yaeko poczuła chłód przenikający jej ciało. Już raz czuła się podobnie. Wtedy też za jej plecami podążał cień. I wtedy też znalazłam dom, w którym... Z południa rozległ się ryk. Podskoczyła przerażona. Brzmiał tak, jakby należał do jakiegoś ogromnego, dzikiego zwierzęcia. Chociaż nie była pewna. Nie znała żadnego stworzenia, które wydawałoby podobny dźwięk. Z oddali, z innej strony równiny rozległ się kolejny skowyt. Obróciła się gwałtownie w stronę lasu. Wydawało jej się, że głosy zbliżają się w jej stronę. Może to tylko wyobraźnia, ale nie zamierzała ryzykować. Uspokój się. To tylko sen, to tylko.... - uderzyła ją nagła myśl – Jest tak samo jak przedtem! Jak wtedy, gdy otworzyłam drzwi i spotkałam Wojownika! - z głębi umysłu wyłoniła się inna myśl – Nie, to niemożliwe. Ten mężczyzna był wytworem mojej wyobraźni. Tak samo jak tamten sen. Jak wszystko wtedy. Byłam sama. W ciemności. Pewnie stworzyłam kogoś wyimaginowanego – żeby zachować zmysły. To mi pomogło. - ale... - Nie. Wiem, że on tam BYŁ. On mnie znał. Z TAMTEGO życia. Był prawdziwy! Może w taki sposób znów go spotkam? Jest gdzieś, w tym lesie? Muszę tylko uwierzyć. - jakaś część jej wciąż nie dawała za wygraną – Jak mogę uwierzyć? Może nigdy nie było tamtej mnie? Tyko okaz. Powinnam poszukać Cedrica. Powinnam się obudzić. Może jeśli zrobię na odwrót – zacznę iść równiną – szybciej odzyskam świadomość? Ignorując zapraszające ramiona lasu, zmuszają całą swoją wolę, Yaeko postawiła pierwszy krok w kierunku ciemności. Jej żołądek ścisnął się w ciasną pętlę – jednak zignorowała to. Kolejny krok. Poruszała się tak powoli, jakby drzewa przyciągały ją z powrotem. Zmrużyła oczy próbując dostrzec coś przed sobą – bezskutecznie. Cienie tańczyły dookoła niej, lecz żaden z nich nie przebrał materialnej postaci. Widzisz? - odezwała się jej podświadomość – To tylko wyobraźnia. Sen. Zaraz się obudzisz. Zebrała się na odwagę i rozpostarła ręce. Zamachnęła się nimi rozmazując ciemne kształty. Napotkała jedynie opór powietrza. Zyskując pewność siebie, zaczęła stawiać szybsze kroki. Teraz już biegła, byle dalej, byle się wybudzić. Nagle zatrzymała się. Znów GO poczuła. Wiatr. Nadciągnął z głębi pustej przestrzeni i uderzył w Yaeko silnym podmuchem. Cofnęła jedną z nóg do tyłu, próbując utrzymać równowagę. Podmuchy zimnego powietrza kierowały się w stronę lasu. Prąd powietrza popychał ją do tyłu. Utrudniał oddychanie. Nie dam rady iść pod prąd! - jej myśli bezwiednie podążyły w kierunku Wojownika – A więc rzeczywiście istniejesz? Chcesz żebym przyszła? Wiedziała co musi zrobić. Musi przekonać się na własne oczy. Musi z nim porozmawiać. Po raz ostatni spojrzała przed siebie – w czarną przestrzeń. Po czym odwróciła się i zaczęła biec w stronę lasu. Wiatr otaczał ją, ponaglał – rozganiając zarówno cienie, jak i wątpliwości. I tak się obudzę. Zdyszana dopadła pierwszego z drzew i uchwyciła się jego pnia. Zapach żywicy znów wdarł się do jej płuc. Działał uspokajająco. Kolejny podmuch natarł na jej plecy. No już, idę idę. Ostrożnie przeszła nad wystającym korzeniem rośliny i weszła w głąb puszczy. Poruszała się po omacku – od jednego pnia, do kolejnego. Nad jej głową nawoływały poruszone wiatrem ptaki. Zamknęła oczy – nie robiło to zbyt wielkiej różnicy, a pozwalało zmniejszyć nerwy. Wiatr nie ustawał. Zdawał się poruszać między drzewami, omijając je i trafiając wprost w plecy Nakamury. Szła do przodu potykając się o korzenie. Pod jej nogami falowała trawa, dając wrażenie istnienia małych stworzonek prześlizgujących się tuż obok kostek stóp. Poczuła łzy napływające do oczu. Cedric, proszę, zabierz mnie stąd. Ciemność panująca w puszczy w jakiś sposób przerażała ją bardziej niż ta na równinie. Zmysł węchu przyzwyczaił się już do zapachu igliwia. Niczego nie czuła. Jedynie wiatr targał jej włosy. Znowu.... Proszę - myślała intensywnie - mam już dość. Obudź się. Obudź. Zaczęła żałować, że zaufała wiatrowi. W tym mroku cudem będzie znaleźć Wojownika. Jeśli on tutaj jest.... Biegła. Jej dłonie raz po raz zahaczały o niewidoczne gałęzie. Wydawało jej się, że przebiegła w taki sposób sporą odległość - tym czasem, przed nią, nic się nie zmieniło. Jedynie za jej plecami znikły ostatnie cienie pojedynczych drzew wytyczających granice lasu. Czuła panikę. Pustkę. Wiatr momentami zagłuszał ptaki, a ich przerażone nawoływania wcale Yaeko nie uspokajały. Proszę. Proszę. Stuk. Rozejrzała się gorączkowo. Nic. Ta sama ciemność. Stuk. Stuk. Wiatr przybrał na sile - zagłuszając rozpraszające dźwięki. Yaeko zderzyła się z pniem drzewa, które wyrosło w miejscu, w którym się go nie spodziewała. Chwyciła sie go mocno oburącz. Stuk. Miała dość. To szaleństwo. Czyste szaleństwo. Czy nie mogę mieć jakiś spokojnych snów?! Stuk.
-Yaeko? - głos Cedrica rozległ się gdzieś ponad nią. Wiatr jęczał. 
Tutaj, zabierz mnie stąd !!! -myślała rozpaczliwie.
-Yaeko? Za godzinę musimy wyruszać.
Nakamura otworzyła oczy. Obudziła się.

*  *  *

Na ziemiach Etharii panowała noc. Zmęczona przyroda odpoczywała pogrążona w miarowym śnie. Na południe od skraju lasów Euphrazji nie było inaczej. Pobliskie osady ludzi pogrążone były w ciemności i ciszy. Nikt nie wychodził po zmierzchu poza zamieszkałe obszary. Nie tyle z braku ku temu powodu - tyle z obawy o własne życie. Odkąd upadł Elrandir wraz z państwami sojuszu*, nie można już było mówić o "prawie". A tym bardziej o jego egzekwowaniu i bezpieczeństwie obywatela. Nocami więc, pola pozostawały puste, szlaki opuszczone. Jeśli mrok zastał tam jakiś podróżnych to robili oni wszystko by pozostać niezauważonymi. Zatem każdy kto znał obecną sytuację Etharii zdziwiłby się zastanym widokiem. Na odkrytym obszarze, kilkadziesiąt metrów od granic Euphrazji stało nieruchomo dwóch mężczyzn. Jeden z nich miał czarno-złote, bogato zdobione, szaty i równie czarne, sięgające do połowy pleców włosy. Mrok ukrywał jego ostre rysy twarzy i przenikliwe, popielate oczy. Spod poły materiałów wystawała rękojeść miecza. Drugi, był trochę wyższy, bardziej postawnej budowy. Jego szatę zdobił pojedynczy, złoty haft. Krótkie, brązowe włosy zaczesane były niedbale w lewą stronę. Gdzieś za nimi osłabione i zdezorientowane garwory** nawoływały się, przecinając ciszę nocy głośnymi rykami. Żaden z mężczyzn nie zwracał na nie uwagi. Oczy obydwu utkwione były w trzeciej postaci, idącej ku nim powoli od strony lasu. Była od nich na tyle daleko, że nie powinni być w stanie dostrzec jej w panującej ciemności. Jednak śledzili każdy jej ruch. Z każdym krokiem skracała dystans miedzy nimi.  Powoli, bardzo powoli. Mimo to, żaden z czekających nie poruszał się, nie okazywał zniecierpliwienia. Trwali tak, a sekundy zdawały się zamieniać w wieczność. Nagle cień postaci rozpostarł ręce i zamachnął nimi w powietrzu. Był to dziwny, nieskoordynowany ruch. Niższy z mężczyzn lekko pochylił głowę pozwalając by jego włosy opadły, osłaniając go przed spojrzeniem towarzysza. (Gdyby jednak obserwator stał z drugiej strony zauważyłby jak kąciki ust nieznajomego unoszą się do góry). Nagle postać zaczęła biec. W tym tempie dotrze do nich za kilka minut. Sucha ziemia drżała nieznacznie w rytm jej kroków. Wyczuwali jej obecność - rozproszoną, niczym nie osłoniętą. Krótkowłosy skrzywił się z dezaprobatą. Kosztowało to sporo wysiłku, by przypadkiem nie zderzyć się z jej mocą. Ukradkiem chwycił rękojeść swojej katany. Zaczął zaciskać i rozluźniać na niej palce w rytm kroków dziewczyny. Tak, teraz widzieli już ten cień dość wyraźnie. To była dziewczyna. Jeszcze tylko trochę. W zupełnej ciszy słyszeli jej niespokojny oddech. Ona ich nie słyszy. 
Naraz, tuż przed nimi uformowała się cienka, przeźroczysta bariera odcinając ich od obecności przybyłej. Przestali wyczuwać, jedynie widzieli. Ściana przed nimi zafalowała i pchnęła ogromną ilość powietrza wprost w dziewczynę. Wiatr. Żaden z dwójki obserwatorów nie poruszył się. Stali w ciszy, wśród nieruchomego powietrza patrząc jak postać zatrzymuje się w miejscu. Wyższy z mężczyzn wziął głęboki oddech.
-Panie? - zapytał używając myślowego połączenia - Myślę, że powinniśmy zainterweniować. Ten wiatr jest zbyt silny, dziewczyna może wybrać powrót do lasu. 
-To ona musi zadecydować. - głos Abelarda był wyjątkowo spokojny - Jeśli zadziałamy teraz Rada nie da nam tego zapomnieć przez najbliższe dziesięciolecia. Poza tym, co to za różnica, co wybierze? Jest tylko pionkiem.
Tymczasem nowo przybyła była teraz parę kroków od nich. Tuż przy ścianie wiatru. Zmrużyła oczy, zapewne próbując dostrzec coś przed sobą. Nie widziała ich. Nie mogła zobaczyć. Dopiero kiedy przejdzie linię. Daimemigite'ne*** poruszył się niespokojnie. Spojrzenie dziewczyny padło wprost na oczy jego pana. Jak ona śmie, nikt nie może spojrzeć w oczy króla! Czy ona go widzi? Stała bez ruchu wciąż wpatrując się w Abelarda. Sługa nie wiedział ile trwała ta chwila, ale scena którą zobaczył, miała zapaść mu w pamięć na całe życie. Jakby w zwolnionym tempie Abelard wyciągnął prawą dłoń w stronę dziewczyny. Rozpostarł ją i zatrzymał w powietrzu na wysokości nieznajomej. Obydwoje parzyli na siebie, w pełnym napięcia oczekiwaniu. Nagle dziewczyna odwróciła się i pobiegła z powrotem, w stronę Euphrazji. Daimemigite'ne wpatrywał się w swojego władcę, gdy ten wciąż z wyciągniętą ręką trwał, obserwując jak postać staje się coraz mniejsza, aż w końcu wbiega do lasu. Jego popielate tęczówki rozszerzały się i zwężały, umysł otoczył nieprzepuszczalny dla towarzysza kokon. Twarz, jednak, pozostała niewzruszona. Dopiero po trwających wieczność minutach Abelard powoli opuścił dłoń i zacisnął pięść. Oderwał wzrok od ściany lasu i spojrzał na barierę popychającą do przodu kolejne podmuchy wiatru. 
-I kto tu jest hipokrytą, Hajime? - mruknął cicho do siebie. Odwrócił się napięcie i odszedł, pozostawiając sługę za sobą. 
Daimemigite nie poruszył się. Wiedział, że musi ruszać. Słyszał już przybliżające się ryki garworów, które wyczuły źródło wiatru. Za chwilę zbiegną się tratując wszystko po drodze. On, Kenshiro z rodu Abe, stał nieruchomo myśląc o sytuacji, której był świadkiem. Był ze swoim panem od początku. Przeżył wielu te, wielu królów. Widział  lepsze i mroczniejsze czasy jego panowania. Jednak przez te wszystkie lata, jego ścieżka życia skrzyżowała się tylko z jedną osobą, do której Abelard wyciągnął rękę. 

*  *  *

Yaeko usiadła na łóżku. Coś w tym śnie było złego, bardzo złego.W panice odszukała wzrokiem swojego wybawcę. Cedric stał obok z rękami założonymi pod boki. 
-Wybacz, że wszedłem bez pozwolenia. Pukałem, ale chyba spałaś zbyt mocno...
Poczuła nieopisaną ulgę. Zanim zastanowiła się co właściwie robi, podbiegła do Panicza i rzuciła mu się w ramiona. Impet z jakim to zrobiła cofną go o parę kroków w tył. Czuła jak tężeje pod jej dotykiem, ale nie mogła nic na to poradzić. Jej serce biło jak szalone, wciąż pamiętając ciemność przeklętego lasu. Wydawało jej się, że jej głowa wciąż szumi od porywistego wiatru. Cedric zaczął kaszleć, zupełnie jakby się zakrztusił.
-Eeee.. zły sen? - zdołał spytać.
Przytaknęła gorliwie głową wciąż nie potrafiąc go puścić. Nie chciała tam wracać. Chciała zostać tutaj.  Poczuła niewyraźne klepnięcie na prawej łopatce. 
-No to już go nie ma. - zadarł brodę do góry uważając by jej nie dotknąć - Możesz mnie puścić. Tak sądzę..
Yaeko niechętnie odstąpiła do tyłu. Panicz był blady. Wyraźnie nie wiedział co z sobą począć. Widok jego zażenowania sprowadził ją odrobinę na ziemię. Jestem uczennicą! Prawie go nie znam! Jak ma wyruszyć ze mną w drogę, skoro odstawiam takie rzeczy?! Poczuła, że czerwienią jej się policzki. Palnęła głupstwo.
-Oj, przepraszam. - wyjąkała. Zauważyła plamę krwi na jego koszuli. Na wysokości mojej szyi... Złapała się na bandaż. Nie musiała oglądać ręki, doskonale czuła, że rana znów się otworzyła. Leki Mii albo przejęcie wywołane snem sprawiła, że w ogóle nie odczuwała bólu. Wskazała na koszulę.
-Nie chciałam.... - jęknęła. Wszystko, wszystko szło nie tak. Cedric spojrzał na materiał. Wzruszył ramionami.
-I tak muszę się przebrać. Przygotuj się, a potem zejdź na dół. Mia musi zmienić ci ten opatrunek. - przeczesał dłonią włosy. Były w jeszcze większym nieładzie niż wczoraj. - Czekamy.
Wyszedł z pokoju zamykając za sobą drzwi. Ładny początek dnia - pomyślała z goryczą. Rozejrzała się po pokoju podążając wzrokiem za pnącymi się łodygami i pąkami, które zdobiły ściany. Zielony kolor uspokoił ją. Odpędziła od siebie myśli o znaczeniu tego koszmaru. Odepchnęła mgliste wspomnienie Wojownika i swojego dawnego życia. Było tu i teraz. To tutaj chciała wrócić przez ten cały okropny sen; i da z siebie wszystko by pomóc Cedricowi. I wymazać poranną wpadkę... Robiąc poranną toaletę, ubierając się w szaty uczennicy, przymocowując na swoje miejsca miecz i sztylet, a wreszcie wpinając we włosy wsuwkę, która obdarzyła ją brązowymi oczami wciąż walczyła z jedyną, powracającą się myślą. Ten sen był zbyt realny.....
Wyjrzała za okno. Ledwie świtało. Większość miasta pogrążona była we śnie. Z pojedynczych kominów leniwie unosił się dym. Ulice były puste. Ziewnęła. Wciąż była zmęczona. Zupełnie jakby całą noc faktycznie biegała. Nic dziwnego, naprawdę krótko spałam. Poza tym, te były dni pełne wrażeń. Już w znacznie spokojniejszym nastroju (w porównaniu do pobudki) zeszła na dół. Przy poręczy schodów czekała na nią Mia niecierpliwie tupiąc nogą. Zmierzyła ją karcącym wzrokiem.
-Co tak długo? Na bitwę też wybierałaś się w takim tempie? - zdecydowanie nie była w humorze - Marsz do kuchni muszę zająć się twoją szyją. 
Yaeko posłusznie powlokła się za kai. Usiadła na przygotowanym już krześle, obok którego postawiono stolik z serią szmatek, fiolek i słoiczków (Yaeko nie omieszkała zauważyć też niewinnie wyglądającego widelca). Mia, mrucząc pod nosem na swoje ciężkie życie i niewdzięczność domowników, zabrała się do powolnego odwijania zużytego opatrunku. Ona również wyglądała na zmęczoną. Miała podkrążone oczy. Ze zwykle idealnego koku, wystawały chaotycznie pasma włosów. Ręce jej drżały kiedy odkręcała fioletową fiolkę. 
-To jest wyciąg z paproci bagiennej. Zdezynfekuje ranę. - objaśniła sucho. Po czym przy użyciu najbliższej szmatki nasączyła nią ranę dziewczyny. Ta skrzywiła się czując narastające szczypanie. 
-Tutaj. - pokazała słoik z przeźroczystą mazią - jest coś co przyspiesza gojenie. Pomoże też później, żeby zmniejszyć widoczność blizny. Musisz wsmarowywać kolistymi ruchami.
Yaeko słuchała z uwagą. Nie pomyślała o tym, że problem jej niezaleczonej rany nie zniknie po opuszczeniu Mol'am. Ile jeszcze będę zawdzięczać tym ludziom? Mia nie przestawała metodycznie zakręcać i odkręcać kolejnych butelek.
-Sok z nasion fertynu. Uśmierza ból. Z tego co widzę, będziesz potrzebować jego dużych ilości. W Dax - w nazwie miasta dało się słyszeć wyraźny wyrzut - powinnaś być w stanie dokupić sobie jego zapasy. To powszechna, pustynna roślina. 
Nakamura ugryzła się w język przed zapytaniem co Dax ma wspólnego z pustynią. Kai nie wyglądała na chętną do udzielania "oczywistych" informacji. Zapytam później Cedrica. Służąca skończyła zabieg i owinęła szyję Etharianki brązowym materiałem spinając go z tyłu.
-Przyszykowałam torbę do której spakowałam wszystkie leki i opatrunki. Powinno starczyć na połowę drogi. Panicz zarzeka się, że będziecie szli wzdłuż większych miast. Jeśli to prawda nie powinnaś mieć problemu ze stopniowym uzupełnianiem tego wszystkiego. - zaczęła składać wszystkie fiolki - Tylko nie zapomnij, musisz nakładać te maści przynajmniej raz dziennie. To nie jakieś tam skaleczenie Yaeko. To bardzo poważna rana i tylko ten, który kiedyś to wszystko załatał wie, w jaki sposób będzie się to goić. Chociaż na razie zapowiada się dobrze.
Wciąż siedziała na miejscu nie wiedząc czy nie zdenerwuje dodatkowo Mii. Spodziewała się ciągłych, kąśliwych uwag albo zapowiedzi, że, czy chcą czy nie chcą, wyruszy z nimi. Tymczasem kai radziła jej jak dbać o ranę w podróży. Co więcej, robiła to raczej beznamiętnym tonem. 
-Przygotowałam też worek z rzeczami codziennego użytku, które mogą być ci potrzebne. Weźmiesz też część prowiantu. - kai spojrzała na nią groźnie - Tylko niczego nie zgub. Szykowałam go całą noc. Podczas kiedy wy robiliście sobie krajoznawcze wycieczki. 
Yaeko już otworzyła usta żeby jakoś się usprawiedliwić, kiedy Mia machnęła ręką. 
-Starczy tego dobrego. - powiedziała stanowczo - Do salonu.
Dziewczyna znów posłuchała. W całym mieszkaniu czuć było nerwową atmosferę wyczekiwania. Cedric siedział na kanapie z zamkniętymi oczami. Oddychał głęboko. Yaeko przez chwilę zastanawiała się czy nie zasnął. Mia musiała dopaść i jego. Czarne, kręcone włosy ułożyły się schludnie. Byle jakie ubranie zastąpiła gładka, czysta szata Rodu Takkara z symetrycznymi znakami Topora po obu stronach. U jego lewego boku wystawała brązowa pochwa miecza. Wyglądał zupełnie inaczej. W oficjalnym stroju, bez śladu u śmiechu na twarzy. Doroślej. - tylko takie określenie przychodziło Yaeko do głowy. 
Mia weszła do salonu za nią niosąc na tacy kanapki i parującą herbatę (Nakamura mogłaby przysiąc, że nie widziała tego wszystkiego kiedy parę chwil temu wychodziła z kuchni). 
-Jedzcie. - powiedziała - To będzie długa droga. 
Panicz otworzył oczy jak tylko taca znalazła się na stole. Sięgną po największy kawałek chleba i zaczął jeść skupiając wzrok na wygaszonym kominku. Nakamura poszła za jego przykładem, choć wcale nie była głodna. Ugryzła pierwszy kęs. Kanapka była naprawdę dobra. W tym jednak momencie wolałaby wyruszyć o pustym żołądku. Kai usiadła naprzeciw nich splatając ze sobą dłonie. Przyglądała się przyszłym podróżnikom w milczeniu. Atmosfera była ciężka. Yaeko popijała herbatę, chcąc wmusić w siebie drugą połowę kanapki. Takkara nie miał takich problemów - kończył już trzecią. Nie mogła pozbyć się wątpliwości. Nie wiedziała czy decyzja o samodzielnej podróży była dobrym pomysłem. Kai wydawała się wiedzieć dużo więcej od Cedrica. O mnie już nie wspominając. Na pewno by nam pomogła. W głowie zadźwięczały jej słowa wypowiedziane przez chłopaka ostatniego wieczoru. Wbiła palce w chleb. Powinna wiedzieć więcej. Powinna znać ich lepiej. Może wtedy nie czułaby takiego niepokoju... Jak tylko opuścimy Mol'am - zacznę pytać. - obiecała sobie w duchu.  Po posiłku: tj, po dwóch kromkach Yaeko i sześciu Panicza pierwsza odezwała się kai.
-Niedługo ranek, powinniście już iść jeśli chcecie trzymać się planu. - jej głos był pusty, zupełnie pozbawiony wyrazu.
-Masz rację. Jesteśmy gotowi. Prawda Yaeko?
Podskoczyła na dźwięk swojego imienia. Myślała, że Cedric będzie jej unikać ze względu na poranne zajście, ale (na szczęście) widocznie puścił je już w niepamięć. 
-Tak, tak myślę. - odpowiedziała równie głócho. Denerwowała się. Znała jedynie cel ich podróży i powód dla którego tam się udawali. W tej chwili docierało do niej jak wiele niewiadomych jest w tym planie, jeśli w ogóle można było tak go nazwać. Pytać....
Cedric wstał.
-Większość rzeczy domówiliśmy kiedy szykowałaś się na górze. Mia podsunęła mi parę wskazówek, więc myślę, że nie ma szans żeby się nie udało. - uśmiechnął się wymuszenie (Mia prychnęła pod nosem) - Wszystko przekażę ci w drodze. W końcu będziemy mieli mnóstwo czasu.- odchrząknął - No to w drogę. 
Chwycił cztery większe torby i (z małymi problemami) przerzucił je sobie przez ramię. Spojrzał wyczekująco na Yaeko. Ta również wstała i podniosła trzy pozostałe pakunki. Nie były ciężkie, ale w połączeniu z mieczem i sztyletem tworzyły spore obciążenie. Zacisnęła zęby. To nie będzie łatwa podróż. - pomyślała próbując zrobić parę kroków z dodatkowym balastem. Broń obijała się o jej ciało, nie miała wolnej ręki żeby ją przytrzymać. Trzy miesiące? Jak? Okręciła się wokół własnej osi próbując nie nadepnąć przy tym na swoją nową szatę. Dwie pary oczu przyglądały jej się z rozbawieniem. Była im wdzięczna, że powstrzymują się od uwag. W ciszy udali się na korytarz. Cedric zauważył jak zerka do lustra.
-Wyprostuj się. Od teraz, dla całego świata będziesz moją uczennicą. Musisz prezentować się dobrze - nawet w takim stanie.
Z trudem spełniła polecenie. W przeźroczystej tafli napotkała spojrzenie Mii. Jej oczy były pełne niepokoju. Mimo, że trwało to krótka chwilę Yaeko usłyszała w głowie cichy głos: "Nawet nie wiesz, w jak niebezpieczną podróż się wybieracie. Uważaj na Cedrica. Dopilnuj, żeby siłę twojego przeciwnika mierzył rozum, nie serce." 
-Słucham? - Yaeko aż podskoczyła. Echo słów kai wiąż wibrowało w jej umyśle. Jedna z toreb upadła na ziemię (na szczęście nie słychać było żadnych potłuczeń).
-Co się dzieje? Zdenerwowana?
-Twoja bohaterka ma omamy. - Mia spojrzała na nią groźnie - Świetnie. Czuję się bardziej spokojna wiedząc, że wyruszasz z kimś kto rozmawia sam ze sobą.
-Mia nie teraz. Wszystko już ustalone. - Takkara otworzył drzwi - Musisz odpowiadać na wiadomości ojca. Nikt nie może się zorientować, wiesz o tym?
-Tak, tak. - służąca pokiwała z rezygnacją głową -Ufam, że wiesz co robisz. A teraz idźcie, nie mogę dłużej na was patrzeć. Jestem zmęczona.
Cedric popchną wciąż zdezorientowaną Yaeko przez próg.
-Do zobaczenia. - rzucił z wymuszoną lekkością. Usłyszała odgłos zamykanych drzwi. W następnej sekundzie obydwoje stali na znajomej ścieżce prowadzącej pod dom rodu Takkara.

*  *  *

-Nie zapukasz? - Yaeko jęknęła odstawiając pakunki pod ścianę warsztatu. Jej ręce drżały. Nie chciała nawet myśleć o tym, że za parę chwil będzie musiała podźwignąć je spowrotem.
Na wyraźne życzenie uczennicy zboczyli z drogi do Bramy Wschodniej. Znajdowali się teraz na na obrzeżach rynku, w dzielnicy rzemieślników – tuż pod miejscem pracy kowala, który wykonał (w zawrotnym tempie) broń dla dziewczyny.
Cedric od początku nie był zachwycony pomysłem dziękowania za cokolwiek. Powtarzał mantrę o "roli jednostki w społeczeństwie" oraz drugą, mniej zrozumiałą: "im mniej wie, tym lepiej". Dziewczyna jednak zdołała przekonać go do wskazania właściwego budynku. Ze środka, pomimo wczesnej pory, słychać było odgłosy pracy kowalskiego młota. Okno wychodzące na ulicę zastawiono płytami metalu, uniemożliwiając zaglądnięcie do środka.
Panicz z wahaniem wpatrywał się w klamkę. Spojrzał na uczennicę.
-Miejmy to już za sobą. - westchnął. Pchnął drewniane drzwi nie zadając sobie trudu pukaniem.
Ze środka buchnęło ciepło. Takkara pewnym krokiem wszedł do środka. Yaeko, która w pierwszej chwili cofnęła się, postanowiła wziąć z niego przykład. W pomieszczeniu było duszno. Słychać było szybkie uderzenia młota o stal. Ktoś pracował przy kowadle.
-Przepraszam? - Yaeko niepewnie wychyliła się zza pleców panicza – Przepraszam!!!
Odgłos metalowych razów gwałtownie się urwał. Dopiero teraz miała szansę dokładnie przyjrzeć się rzemieślnikowi. Był to wysoki, barczysty mężczyzna w średnim wieku. Miał krótkie, czarne, spięte w kucyk włosy. Duży, orli nos. Ciemnobrązowe oczy. Nosił zużyte, brudne ubrania, na które nałożony był (pobrudzony wszystkim co możliwe) fartuch. Starała się nie zatrzymywać zbyt długo wzroku na wypalonych dziurach w materiale i pocie pokrywającym zmęczoną twarz kowala. Z hukiem, odstawił młot, nie zwracając uwagi na gościa. Jego oczy patrzyły wprost na Cedrica.
-Czego jeszcze chcesz? - zapytał groźnym i donośnym głosem.
Takkara nie zareagował. Widać było, że ta dwójka miała ze sobą napięte stosunki. Zapadła niezręczna cisza. Nakamura nie rozumiała. Cóż. To tłumaczy czemu tak nie chciał tutaj przychodzić, ale czy powinien ufać komuś kogo tak nie lubi? Jeśli to on wykonał miecz musi wiedzieć kim jestem.
-Eeeee.... To ja poprosiłam Cedrica żebyśmy pana odwiedzili. - czuła się winna wyjaśnień – Przepraszam, że przeszkadzamy w pracy.
Mężczyzna skierował na nią zirytowany wzrok.
-Kim jesteś? I do cholery, czemu ona nosi szaty naszego rodu Cedric?! Co ty wyprawiasz?!
Zrobił parę kroków w przód przyglądając się szacie uczennicy.
-Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że to TA osoba?! - zagrzmiał. Teraz nie było już wątpliwości. Panicz miał rację – trzeba było nie przychodzić.
Chłopak skrzyżował ręce na piersi.
-Wydaje mi się, że nie muszę pytać się o twoje przyzwolenie w jakiekolwiek sprawie. Zapragnąłem żeby Yaeko dołączyła do mnie jako moja uczennica, a ponieważ nasze prawo jasno mówi o jednoczesnym włączeniu pod chorągiew... Czemu nie? - jego ton był zimny, oficjalny.
-Bo to odmieniec, temu nie!!!!! - Yaeko przestraszona znów cofnęła się za Cedrica. 
-Nie ważne gdzie się urodzisz, ważne gdzie wychowasz. 
-Przestań mnie pouczać! - wściekły mężczyzna stał ledwie parę kroków od nich - Skoroś taki mądry to może przeszedł byś wreszcie rekrutację?
Nawet Nakamura wyczuła niewidzialny, słowny policzek wymierzony w twarz panicza. Chłopak zacisnął usta. Obydwoje powiedzieli zbyt wiele.
-To pan zrobił dla mnie miecz? - zapytała cicho.
Kowal prychnął.
-Oczywiście, że ja. W tej rodzinie muszą być jeszcze tacy, co potrafią unieść młot!
-Chciałam podziękować. Dlatego tutaj przyszliśmy. - Odparła szybko ośmielona chwilowym brakiem wyzwisk.
Zmrużył oczy.
-Podziękować? Jesteś cholernie dziecinna dziewczyno. Chciałem to zrobiłem.
Przynajmniej nie jestem już odmieńcem..... Mimo raczej szorstkiej odpowiedzi, widać było, że docenienie jego pracy (nawet na wskroś dziecinne) pochlebiło mu. Postanowiła kuć żelazo puki gorące (w przenośni i odrobinę dosłownie).
-Cedric mówił, że odłożył pan dla mnie swoje inne prace. Chciałam podziękować. Miecze są piękne. Jeszcze nigdy takich nie widziałam. Wiem, że nie było to dla pana łatwe, wykonać je dla mnie, bo jestem... - panicz dyskretnie ukuł ją palcem - skąd jestem. - dokończyła niezgrabnie.
-Czcze gadanie. - kowal był już teraz wyraźnie uspokojony - Umiem wyczuć kiedy mojemu kuzynowi na czymś naprawdę zależy. Tyle.
Wzruszył potężnymi ramionami. Spojrzał na kamienną podłogę, na której pełno było wiór drewna i stali.
-Tallan! - zawołał w stronę tylnych drzwi - Skończ się obijać i choć tutaj! Praca czeka!
Yaeko spojrzała na Cedrica zadając nieme pytanie: "kuzyn"?
Zza ściany dał się słyszeć niewyraźny, przytłumiony krzyk.
-Pieprzony leń! - kowal kopnął kupkę wiór, które wzbiły się w powietrze - Żebym ja się musiał męczyć z takim terminatorem jak ty! Poczekaj no tylko! Następne zamówienie realizujesz sam. Jak jakiemuś te miecz złamie się na trzy części, to dopiero zobaczysz! Do ciebie przyjdzie z pretensjami!
-Jak w ogóle dożyje! -  odpowiedziała ściana.
-Żesz ty! - kowal porwał ze stołu metalowy kubek i cisnął nim o ścianę. Naczynie rozpadło się z trzaskiem.
Yaeko nie mogła powstrzymać śmiechu, kiedy usłyszała, że Tallan nic nie robi sobie z pogróżek olbrzyma. Również na twarzy panicza pojawił się lekki uśmiech, który jednak zaraz znikł po usłyszeniu kolejnego pytania.
- No to gdzie znikasz? I po co ci - zawiesił na chwile głos patrząc na Yaeko - towarzystwo?
-To nic ważnego. - odparł panicz wymijająco.
-Nic ważnego? Dobre sobie! - mężczyzna zaśmiał się - Cedric Takkara stoi w drzwiach mojego warsztatu drugi raz w ciągu miesiąca, zjawia się przed świtem, obładowany tobołami, w towarzystwie dziewczyny, która jak mniemam może w każdej chwili wyrżnąć pół miasta. Ba! Kazał wykonać dla niej najlepszą broń. Nigdzie nie widzę Mii ani pozostałej służby. A co najciekawsze - mój kuzyn ma inne oczy.
-Że co? - warknął Cedric - Niby jakie?
-Bo ja wiem. - wzruszył ramionami - Zdeterminowane?
Takkara otworzył i zamknął usta.
-Więc, co kombinujesz? - kowal podparł ręce pod boki.
Yaeko przyglądała się jak odbijają piłeczkę. Wyrżnąć pół miasta.... 
-Udajemy się do Korry. - niewytrzymała. Cedric westchnął głośno.
-Korra? - mężczyzna nie krył zdziwienia - Po cholerę tam? Chcesz napadać na kupców? To ten wspaniały plan?
-Uważaj co mówisz Ordon. - Cedric poprawił szatę - Pamiętasz co mi kiedyś mówiłeś? Powiedzmy, że postanowiłem skorzystać z twojej rady. To będzie moja podróż.
-Ha! Więc to będzie bohaterska wyprawa po zakup jedwabnego sukna ? I co? Przywdziejesz w nie swoją nową panią serca, a potem będziesz opowiadać o tym wnukom? Nie wiem, czy właśnie o to mi chodziło.
-Wychodzimy Yaeko. - Takkara odwrócił się napięcie - Mówiłem, że nic tu po nas.
-Twój ojciec wie? - pytanie zatrzymało panicza w pół kroku.
-A jak myślisz?
-Myślę, że staruszek dostanie niezłego szału jak się dowie.
-Że chcę kupić sukno?
-Że wyciągnąłeś skądś tą Ethariankę i że włączyłeś ją do rodziny.
-A ty? Już ci to nie przeszkadza?
Kowal zamknął oczy. Nie wiadomo kiedy luźna rozmowa zmieniła swój bieg. Chwycił za młot. Podniósł go i opuścił powoli, zastanawiając się. Obrócił go w ręku niczym zabawkę po czym postawił z brzdękiem na kowadle.
-Tak długo jak nie przyjdzie mi tutaj błagając o termin u wielkiego Ordona Takkary.... - spojrzał na Cedrica - Myślę, że może być mi to obojętne.
-Więc mu nie powiesz?
Ordon zdążył podejść do dużego pieca. Otworzył drzwiczki i zaczął rozglądać się za porozrzucanymi po podłodze sztapami drewna.
-O czym mam mu powiedzieć kuzyn? U mnie wszystko po staremu. Wątpię, aby do następnych wyborów interesowały go moje kłopoty. - Dorzucił do ognia dwa spore kawałki - Poza tym, dawno już nie robiłem takich mieczy. Zawsze dobrze sobie przypomnieć, nie?
-Dziękuję. - panicz złożył ręce wzdłuż tułowia i ukłonił się. Jego plecy ułożyły się równolegle do podłogi. Yaeko patrzyła na tą scenę zdziwiona. Nie spodziewała się takiej reakcji. Nie była jedyna. Kiedy zaintrygowany dłuższą ciszą Ordon obrócił się i zobaczył trwającego w ukłonie kuzyna natychmiast poderwał się z kolan i sam uczynił podobnie.
-Bez przesady Cedric. - powiedział w stronę podłogi - Gdybym chciał, poleciałbym do kogoś już miesiąc temu.
-Dziękuję. - panicz spojrzał znacząco w kierunku Yaeko - Obydwoje dziękujemy.
Przytaknęła.
-Ukłon Yaeko. - wycedził przez zęby Cedric.
 Dziewczyna poczuła jak jej policzki oblewają się rumieńcem. Zażenowana szybko wykonała ukłon naśladując swojego nauczyciela. Głupia, głupia...
Gdyby ktoś nad ranem wszedł do warsztatu kowala przy głównej rzemieślniczej alei Mol'am zastałby niecodzienny widok. Oto barczysty mężczyzna w ubrudzonym uniformie, chudy chłopak w bogato zdobionej szacie i rudowłosa dziewczyna trwali w jednym z najbardziej oficjalnych ukłonów w samym środku zabrudzonego, dusznego pomieszczenia. Jeszcze większe zdziwienie poczułby wchodząc do drugiego pomieszczenia, gdzie na krześle siedział piętnastoletni chłopak nieświadomy podniosłej sytuacji, w spokoju cerujący swoją skarpetkę.
-Musimy już iść. - Cedric przerwał minutową ciszę i wyprostował się - Świta. Powinniśmy już przechodzić przez Bramę Wschodnią.
Yaeko i Ordon poszli za jego przykładem.
Takkara nie czekając na swoja uczennicę podszedł do drzwi i otworzył je. - Chodź Yaeko. - powiedział cicho.
-Mam nadzieję, że zwrócisz mi go tutaj w jednym kawałku. - Ordon wskazał na wystającą z jej szaty klingę - Bo inaczej to cudo ci się odwdzięczy. Ja ci to mówię.
-Dobrze. Obiecuję. - uśmiechnęła się i skinęła głową (jej szyja miała już stanowczo dość ukłonów) . Słowa można było odebrać jako groźbę, jednak ton z jakim Takkara to powiedział był raczej żartobliwy.
-A ty, dorosły! - zwrócił się do Panicza - Żebym cię tutaj nie widział za dwa tygodnie!


Yaeko z ociąganiem opuściła warsztat Rodu Takkara w dzielnicy rzemieślniczej Mol'am. Szła za Cedrikiem wzdłuż zadbanej, opadającej w dół ścieżki prowadzącej z rynku wprost ku Bramie Wschodniej. Zaciskała mocno pięści starając się nie myśleć o ciężarze, który niesie. Aplazma w całości ukazała się na niebie, kiedy weszli na wyłożoną dużymi, płaskimi kamieniami drogę. Od opuszczenia miasta dzielił ich jakiś kilometr. Podczas marszu minęli kilkanaście osób. Żadna z nich jednak nie przynależała do rodów. Byli to rolnicy i kupcy zajęci swoimi obowiązkami, nie mający czasu na dłuższe zastanawianie się co też arystokraci robią na Drodze Wschodniej.
-Twój kuzyn wcale nie jest taki zły. - przerwała cichy marsz - Nie mogę uwierzyć, że to on wykonał mój miecz. Jest na nim tyle detali. A Ordon nie wygląda, no wiesz... jest raczej potężnej budowy.
Przytaknął nie odrywając wzroku od drogi.
-Każdy z Rodów ma jakiś talent, który rozwija, ale nawet w jego wnętrzu następuje selekcja. Część ma predyspozycje i chęci żeby się go nauczyć i przekazywać dalej, część osiąga sukcesy na innych polach.
-Na przykład ty zostaniesz wielkim wojownikiem?
Zaśmiał się.
-Cóż. Taką mam nadzieję. W każdym razie, Ordona od dzieciństwa pasjonowało płatnerstwo, wszystko co z nim związane. Był oczkiem w głowie mojego wuja, on i Revon.
-Revon?
-Również należy do Rodu, choć dla mnie to dalsza rodzina. Od lat mieszka i pracuje w Vinci****. Razem z Ordonem są uważani za mistrzów miecza młodego pokolenia Rodu Takkara. Jeśli ktoś kto zna się na rzeczy chce miecz, w pierwszej kolejności udaje się do nich. Choć, oczywiście, rzadko kiedy otrzymuje pozytywną odpowiedź. Ich style różnią się, a jednak pozostają spójne....
Cedric w zamyśleniu pokręcił z uznaniem głową.
-Nigdy nie chciałeś się tym zajmować? - zapytała szybko chcą wyrwać go z obłoków.
-Podziwiam ich za to co robią. - odparł powoli - Podziwiam dzieła, które tworzą. Jednak wierz mi, to nigdy nie było dla mnie.
-Wiesz może co miał na myśli mówiąc o tych dwóch tygodniach? Chodziło o coś konkretnego?
Westchnął.
-To kolejny powód dlaczego nasz dług u niego jest tak duży. Ordon bardzo dobrze zdaje sobie sprawę, że Korra nie jest naszym prawdziwym celem, a może raczej - nie jedynym. Jak mówiłem, droga w jedną stronę zajmie nam około tygodnia, więc myślę, że sugerował żebym zrobił coś więcej niż tylko kupił sukno i wrócił do domu.
-Myślę, że twój ojciec nie jest najbardziej lubianym członkiem rodziny.
-Dlaczego?
-Dużo rzeczy dzieje się za jego plecami.
Cedric wzruszył ramionami.
-Jest surowy, wymagający, rzadko zmienia zdanie. Mało sympatyczna mieszanka cech. Trzeba mu jednak oddać, że osiągnął to, co chciał.
Brama Wschodnia wyrosła przed nimi w całej okazałości. Zbudowano ją z drewnianych, kilkumetrowych pali, które w górze zwieńczał i ozdabiał wymyślny dach. Również drewniane, palisadowe mury rozciągające się dookoła niej zdobiły kolorowe flagi ze znakami Rodów. Yaeko pośród ferii kolorów udało się zlokalizować herb Takkara. Obusieczny Topór został rozpięty po prawej stronie bramy. Poczuła się dziwnie myśląc, że identyczny znak znajduje się na jej szacie. Zupełnie tak jakbym miała już swoje miejsce. Swoją rodzinę. Poczuła ukłucie w piersi. Odepchnęła wzbierającą nostalgię. Jeszcze tylko kilka kroków i rozpoczną swoją podróż.
Stanęli pod dachem. Dziewczyna zadarła głowę do góry (na tyle ile mogła) by podziwiać zdobienia na wewnętrznej stronie drewnianej konstrukcji.
-Żałuj, że nie widziałaś Bramy Północnej. To dopiero jest widok.
-Aż tak się różnią?
-Oczywiście. Na północ od nas rozciąga się Tenebrium.
-Co?
-Ziemie naszej stolicy. - powiedział tajemniczo - Zamek królowej.
Yaeko już otwierała usta kiedy Cedric dopowiedział szybko.
-Na początek Korra. Co ty na to Yaeko? - podniósł prawą nogę i zatrzymał ją zawieszoną w powietrzu - Razem? - zapytał.
-Razem. - odpowiedziała szczęśliwa. Stanęła obok Panicza i powtórzyła jego ruch.
-Na trzy. - zakomenderował - Raz, dwa... - zatrzymał odliczanie przyglądając się rozbawianiem próbującej utrzymać równowagę na jednej nodze Yaeko - Może jeszcze poczekamy?
-Cedric! - krzyknęła. Mięśnie jej obciążonej nogi zaczynały odmawiać posłuszeństwa. Balansowała ostatkami sił.
-TRZY! - wrzasnął śmiejąc się Takkara.


Dwie postaci zgodnie przekroczyły Wschodnią Bramę śmiejąc się i poszturchując. Wyruszyły beztroskie, nie mając świadomości, że kiedy powtórnie dane im będzie przejść pod jej sklepieniem będą już innymi ludźmi, a dzwony Mol'am będą wygrywać wojenną melodię.
Melodię, której pierwsze ciche akordy oplotły Theona Maglunarena stojącego w cieniu wschodniej palisady. Oczy mężczyzny błyszczały, a wargi układały się nieprzerwanie w jedno słowo: "Korra".

-------------------------------------------------------------------------------
* w skład tzw. Sojuszu Południowego wchodziły: Wergamot, Anon Tabur, Taja oraz przewodzący nimi -zwyczajowo- Elrandir. Niestety po Wojnie Arreńskiej zapoczątkowanej konfliktem zbrojnym pomiędzy państwami Elrandir/Limaran kolejne sprzymierzone miasta upadały. Chaos wśród działań ich władców, wewnętrzne konflikty, brak solidarności innych królestw Etharii doprowadziło wschodnią część Osi do tragicznego końca i upadku wielu rodów. Ale to opowieść, znacznie przekraczająca objętość tego rozdziału, dlatego też pozwolę ją sobie wprowadzać powoli, w następnych wydarzeniach....przyp. autorka
**garwor - zwierzę występujące jedynie na południu Etharii. Żyje na otwartych przestrzeniach, polach wodnych. Dorosły osobnik mierzy od trzech do czterech metrów. Posiada charakterystyczną, bujną grzywę (podobną, choć znacznie potężniejszą od tej lwiej) oraz masywny pysk. Garwory w skrajnych przypadkach mogą posilać się innymi, mniejszymi zwierzętami, jednak ich podstawowym, upragnionym posiłkiem jest wiatr. W czasach przed Wojną Arreńską na terenach przez nie zamieszkiwanych "naturalne" podmuchy wiatru były na porządku dziennym. (w chwili obecnej dokładniejsze tłumaczenie zaburzyłoby fabułę^^) To właśnie w tamtych czasach populacja tego zwierzęcia przeżywała swój prawdziwy rozkwit. Ponadto, dzięki swojemu łagodnemu usposobieniu garwory były darzone szczególną sympatią przez mieszkańców i rody Wergamotu (i nie tylko), którzy dbali o nie i szanowali. Jeśli wierzyć opowieściom (autorka uważa to za mało prawdopodobne) wysoko urodzeni Etharii potrafili ujeżdżać te kolosy, a nawet wytworzyć z nimi więź przywiązania podobną do tej jaką trzyletni Cedric Takkara zawarł z psem Tako, którego otrzymał od swojego ojca. A czytelnik musi wiedzieć, że była to prawdziwa, pełna oddania przyjaźń - trwająca aż do końca żywota pupila.... Niestety, obecnie, pozbawione podmuchów świeżego powietrza garwory, zmieniły swoje usposobienie - stając się agresywnymi wobec ludzi i wszystkiego co mniejsze i się rusza....
***Daimemigite'ne - już parę rozdziałów temu wprowadziłam (bez uzasadnienia) podobne pojęcie i teraz czuję się winna wyjaśnić (choć w ogólnym zarysie) je czytelnikowi. Jak wiadomo, każdy król ma pod sobą podwładnych - tych bardziej i mnie ważnych. W świecie Osi, po którejkolwiek jej stronie byśmy się nie znajdowali, władca ma sześciu najbardziej zaufanych ludzi, których zwyczajowe tytuły brzmią: migite i hidarite, następni w kolejności ważności są: daimigite, daihidarite, na samym szczycie tuż przy władcy: daimemigite, daimehidarite. Ogólne te wszystkie osoby możemy (byle nie głośno) sprowadzić do wspólnego wora jako "te". Każda z tych osób na wyznaczony określony zakres obowiązków. Nie będzie zaskoczeniem jeśli wspomnę że są to również wyjątkowo silne i oddane monarsze jednostki. Ich powiązanie z tronem i rola jest o wiele bardziej rozbudowana, ale pozwolę sobie potrzymać Was troszeczkę w niepewności i dostarczyć Wam i naszej głównej bohaterce tą wiedzę równocześnie ;) Dodatkowo tutaj użyłam tytułu "daimemigite'ne" - przyrostek "ne" może być używany opcjonalnie. Oznacza tutaj, że ten konkretny wojownik jest sługą Abelarda (władcy Bellegrotu). Gdybyśmy np. usłyszeli o "daimemigite're wiedzielibyśmy, że mamy do czynienia z sługą władcy Limaranu. Przyrostki są zwyczajowe i nie należy doszukiwać się powiązań z nazwami państw/królestw. Należy się ich po prostu nauczyć ;) Jeśli wytrwacie wystarczająco długo będziecie mogli założyć własną encyklopedię ;p
****Vinca - niezależne państwo leżące w południowo-wschodniej części Strony Zachodniej. Vincię od Osi dzielą cztery dni drogi, co czyni z niej jednocześnie najdalej wysunięte "cywilizowane" (wg Takkary) większe państwo. Tyleż samo dni dzieli ją od (osławionego przez "nie dającą sobie w kaszę dmuchać" właścicielkę gospody przy głównym trakcie do Limaran'u) Kuramonam. Ale to już wymagało by kolejnego przypisu. Pani Hostbeer obsługująca niezwykle ważnego gościa kichnęła nagle, wylewając (o zgrozo) pół kufla piwa na szatę dostojnika.


--------------------------------------------------------------
Bije się w pierś. Wiem, notka miała być sześć miesięcy temu. Jedyne co mogę teraz zrobić to podziękować tym którzy dotrwali i obiecać, że w lipcu następny rozdział. Yaeko

2 komentarze:

  1. Świetny rozdział! Bardzo mi się podobał!  Ja już ciebie zaobserwowałam. Zapraszam do mnie na mojego bloga:
    http://selly-sellys.blogspot.com/?m=1

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny rozdział! Bardzo mi się podobał!  Ja już ciebie zaobserwowałam. Zapraszam do mnie na mojego bloga:
    http://selly-sellys.blogspot.com/?m=1

    OdpowiedzUsuń

Nessa Daere