sobota, 15 sierpnia 2015

Rozdział VIII, O pół kufla za dużo (1/2)

 Łup.
-Fathor, na święte Kuramonam! - gospodyni wbiegła do spiżarni - Szybciej! Czekają!
Komerańczyk prychnął w duchu.
-Już biegnę pani Hostbeer. - powiedział z 'ledwie wyczuwalnym' sarkazmem.
Przebywanie wśród gminy źle na niego wpływało. W poprzednim życiu nigdy nie zachowałby się w podobny sposób. Został wyszkolony. Oddany na służbę. Teraz jedynym co przypominało mu o przeszłości były własne wspomnienia i Eleein, która nie stanęłaby na jego drodze gdyby nie pamiętna misja na terenach Euphrazji. Jakże inne były wtedy jego problemy. Chociaż nie... w patrząc jak wszystko się zmieniło - wcześniej nie znaliśmy prawdziwych problemów. Lata mijały a on czuł, że powoli traci coś ważnego. Tutaj, w podrzędnej gospodzie na skrzyżowaniu szlaków ze wschodu z traktem do Limaran i Dax, z daleka od dużych aglomeracji, gdzie jego jedynymi obowiązkami było zaopatrywanie spiżarni i pilnowanie pijących chłopów.
Zatrzymując się w tym miejscu dziesięć lat temu, ukrywając swój prawdziwy status i zgadzając na podobne traktowanie mieli jeden cel. Nasłuchiwać wieści ze wschodu. Gdzie indziej, jak w przydrożnej tawernie nie usłyszy się plotek, niewiarygodnych opowieści na temat wydarzeń rozgrywających się za granicą Osi. Czekali na wieści o Euphrazji*, Elrandirze, albo nawet (Fathor przyznawał to przed sobą z trudem) Anon Taburze, które powstały z popiołów i gotowe są przyjąć pod swe skrzydła wiernych poddanych. Nadaremnie. Nikt z Etharii nie wierzył w upadek tych potężnych królestw. Sam Fathor początkowo był przekonany, że wszystko jest częścią jakiegoś większego planu, że ich oczekiwania zakończą się po kilku miesiącach... Odrzucał to co czuł - a odczuwał nieopisaną stratę. Odpędził obrazy, które zaczęły pojawiać się w jego myślach. Opuszczone, zaniedbane miasta. Demony, pomarli, złodzieje, bandy banitów - całe plugastwo, które królowie trzymali w żelaznych ryzach mieszkające teraz na jego ziemi. Pusty tron. Wojna Arreńska zabrała Komeranowi wszystko: marzenia, spokojne życie, przyjaciół, jego miejsce w świecie, cel. Jaki jest teraz jego cel? Co ma robić?
Złośliwy los jakby w odpowiedzi zesłał mu nagłe chrupnięcie sufitu i tumany kurzu wypełniające małe pomieszczenie.
-Już idzie! - usłyszał kobiecy głos - Właśnie wybiera najlepszy trunek... - resztę zapewnień gospodyni porwał ze sobą narastający na górze gwar.
Zaczął kaszleć. Opierając się jedną ręką o półkę, drugą zaczął rozganiać zapylone powietrze. Upewniając się, że nikt nie schodzi na dół, uwolnił nić swojej mocy i nasycił nią najbliższą przestrzeń. Drobinki kurzu zastygły bezruchu i nim zdążyły zorientować się w sytuacji jakaś niewidzialna siła odepchnęła je do kąta, gdzie spadły bezwładnie formując elegancką kupkę (dla każdego szanującego się pyłku ujmą była taka idealna "budowla". Drobinki postanowiły zapamiętać twarz niewdzięcznika, niech no tylko ponownie otworzy drzwi...).
Fathor odetchnął głęboko czystym powietrzem. Głosy na górze jeszcze się wzmogły.
Szybko wrócił do poszukiwań odpowiedniej beczułki. Dawno już nie uzupełniał winnych zapasów, co teraz się na nim zemściło. No ale ilu gości prosi tutaj o wino? Do wyboru miał dwa gatunki: zły i gorszy. Żaden nie pamiętał czasu Elrandiru. Zdecydował się na dwuletni napój z okolic Yucci. (Zawsze można powiedzieć, że za smak odpowiadają tamtejsze owoce. ) Dziesięciolitrowy napój nie ważył mało, ale Fathor dał sobie z nim radę bez trudu. Razem z winem pokonał schody i wydostał się na poziom gospody. Od razu pożałował swojego pośpiechu. Atmosfera, którą przywodziła nadchodząca rekrutacja była irytująca. Atmosfera, którą roztaczali wokół siebie nad-nadzorca Gringard i jego świta - nie podlegała żadnemu opisowi. Całe towarzystwo zajmowało aż cztery, centralnie położone stoły. Urzędnik siedział rozparty na ławie. Łysy, barczysty, odziany w szafranowe szaty (aż nadto zdobione białymi kamieniami). Eleein użyłaby zapewne określenia "grubociosany". Machał energicznie rękami mówiąc coś do dwóch towarzyszy w standardowych mundurach siedzących po przeciwnej stronie. Obok niego nie siedział nikt. Fathor przypuszczał, że to
ze względu na zamaszystą gestykulację. Trzy pozostałe ławy zajmowało szesnastu ludzi - wszyscy przy broni, w identycznych mundurach. W kącie pomieszczenia pozostawiono pięciu chłopów - nieprzynależących.** Wszyscy splątani grubym sznurem, łypiący na otaczający ich tłum. Wyczówał wśród nich strach i.... ból. Pozostali goście karczmy zbili się w ciasne kupki, jak najdalej od nowo
przybyłej gromady. Nikt już nie chwalił się głośno swoim pewnym przejściem rekrutacji. Wszyscy poczuli nagle wzmożoną potrzebę picia. Alena i Eleein biegały wtem i z powrotem unosząc na raz nawet po cztery kufle. Barman marszczył mocno czoło. W skupieniu nalewał i wykładał. Hostbeer stała obok nad-nadzorcy i śmiała się nerwowo - zapewne wtrącając swoje 'niezamierzone' uprzejmości. Cóż, było nerwowo. Kiedy tylko namierzyła Fathora, podparła się pod boki. 
-Wreszcie! - okrzyk był głośny, nawet jak na nią - Gdzieś ty się podziewał?! My tu czekamy! Choć, choć! Nie, nie tam, choć do nas! Pan Gringnard ma przecież u nas specjalną obsługę. Wprost do kufla. - Zwróciła się z uśmiechem do naburmuszonego urzędnika. 
Fathor nie skomentował. Zawrócił z drogi do baru i z lekko udawanym trudem huknął beczką tuż przy właścicielce.
-Na święte Kuramonam! Ostrożnie Komerańczyku! - Hostbeer z wprawą podważyła wieko - Widzi pan, tak to już jest z tymi przybłędami zza Osi. Masz ty dobre serce, dasz pracę, dach nad głową, a oni tak się odpłacają. Hultaje. - mówiąc to ani razu nie spojrzała w oczy stojącemu obok niej 'hultajowi'. Fathor (po raz enty w ostatnich latach) zagłuszył swoją urażona dumę. Uśmiechnął się nieznacznie zauważając odwróconą głowę Eleein, która pokazała właścicielce całą długość swojego języka. Znajdujący się w pobliżu goście ryknęli śmiechem. Nieświadoma przyczyny wesołości
Hostbeer prychnęła i zanurzyła kufel w czerwonym trunku. 
-Najlepsze z naszych piwnic. - słodziła przymilnie - Może pan szepnąć o nas słówko w Dax. Pijacie państwo w tych wielkomiejskich spędach, a tutaj takie delicje. To z regionu.
Komerańczyk chrząknął. Gospodyni rozgadała się na dobre. Jeszcze chwila i gotowa jest stwierdzić, że jest nieślubną córką królowej.... Gringard nic sobie z tej gadaniny nie robił. 
- Podaj wreszcie to wino kobieto, jestem spragniony. Szliśmy tu do was prawie cały dzień, wprost z Fusumy. Moi ludzie chcą też zjeść. Podać najlepsze co macie. 
- Tak, tak, ma się rozumieć. Zaraz komuś karzę.... 
Właśnie w tym momencie stała się rzecz niefortunna. Hostbeer kichnęła nagle. Trzymany w jej ręku kufel podskoczył, a regionalne delicje wylądowały na szatach dostojnika. Jeśli gęstość ciszy można by mierzyć, ta zaległa w "Pod rozbitą beczką" wyszłaby poza skalę. Parę rzeczy wydarzyło się w tej samej chwili. Dwóch, najbliżej siedzących podwładnych zerwało się z krzykiem (i ze ścierką ze stołu). Pani Hostbeer pobladła, wciąż trzymając pół zawartości kufla. Nad-nadzorca poderwał się z ławy, a Fathor.... zareagował. Jego oczy natychmiast wychwyciły jak urzędnik przenosi swój ciężar ciała, skręca się, sięga dłonią do tyłu. Złapie za miecz. To zwykły metal, a on nie zamierza użyć swojej mocy - wie, że nie będzie potrzebna. Komerańczyk nie potrzebował żadnej broni. Odruchowo wypuścił część swojej energii, skoczył. Znalazł się przed gospodynią w chwili, gdy głowina wyskoczyła z pochwy i cięła bokiem. Widział doskonale trajektorię. Wyciągnął lewa dłoń, uformował barierę i pchnął ją w miejsce, gdzie (za dwie sekundy) miało znaleźć się ostrze. Dokładnie w połowie drogi. W pomieszczeniu rozległ się stęk żelaza obijającego się tępo o unoszącą się w powietrzu materię. Miecz odskoczył, zaskakując swojego pana i zaburzając jego równowagę. Fathor na to czekał. Wytrącił broń z dłoni przeciwnika uderzając silnie o jego nadgarstek. Druga ręka chwyciła za szaty na piersi mężczyzny. 'Hultaj' pchnął, powalając dostojnika z powrotem na ławę. Nie podniósł wzroku, nie zareagował na dźwięk osiemnastu wydobywanych mieczy. Nie mógł. Wszystkiego dokonał automatycznie, nie myśląc o konsekwencjach. Kobieta była zagrożona - obronił ją. Zapewne była to jedyna słuszna rzecz, jakiej mógł dokonać. Zapewne, dalsze epatowanie własną siłą źle się zakończy - dla nich wszystkich. Trzymał Gringarda mocno, po cichu zaburzając jego odczuwanie energii. Ostatnie czego potrzebował to walka na poważnie. Słyszał jak mężczyźni otaczają ich, trzymając krótki, lecz bezpieczny dystans. Tuż za nim rozległ się huk. Hostbeer upadla bezwładnie na podłogę. Zemdlała.
Wyczuł telepatyczny dotyk Eleein.
- Mam się dołączyć? - spytała podniecona. Wręcz nie mogła się doczekać....
- Nie, zostań. Nie odsłaniaj się. - przekazał szybko - Nie było wyjścia. Spróbuję chociaż zakończyć to pokojowo.
- Pokojowo?! - słyszał jej śmiech w swojej głowie - Brzmisz jak dobry, stary Fathor; mistrz dyplomacji.
Sarkazm nie uszedł jego uwadze. 
Tymczasem Gringard widocznie doszedł już do siebie. W dość niewygodnej, wciśniętej w stół pozycji, obrócił głowę rozeznając się w sytuacji. Potem spojrzał na wprost - w żarzące, jasnofioletowe oczy Kemarona. Co dziwne, nie próbował nawet zebrać swojej mocy.
- No proszę. Dzikus-kelner ma pazurki. I to całkiem ostre. - zadrwił. Zebrani wokół przyłączyli się szybko do szyderstwa śmiejąc się i uderzając czubkami mieczy w podłogę. Drewno trzeszczało spazmatycznie.
- Czy teraz, znając już swoje położenie, będziesz łaskaw mnie puścić? Troszeczkę mi niewygodnie.
Fathor powoli zwolnił uścisk i odsunął się od stołu. Nie daleko. Jego plecy od najbliższego miecza dzieliły dwa kroki.
- Nie tak odpłaca się kobiecie za gościnę. - zaczął powoli - Wiesz dobrze, że nie zrobiła tego specjalnie.
Nadzorca wstał. Jego broń zniknęła w pochwie. Żaden z jego podwładnych nie schował ostrza.
-Jest źle. - odbiła jak echo jego myśli Eleein; znów używając telepatii. 
- Ładna mi gościna, za którą trzeba płacić. - warknął nad-nadzorca - Liczyliśmy, że po tygodniach spędzonych w tej dziczy, w tym bagnie, wrócimy do naszego Trawendall i zaznamy normalności. A tu co? - splunął - watahy warnogów***, złodzieje i jeszcze Kemarończyk poczynający sobie śmiało na NASZEJ ziemi. Wasza zmutowana rasa powinna była już dawno pozdychać! 
Fathor nie dał po sobie poznać jak bardzo ugodziły go te słowa. Musi nad sobą panować. 
- Święty ród?! - ryknął łysy - Pierdolić takie coś! Dzikusy czczące drzewa i tyle! - Osiemnaście gardeł dołączyło prześcigając się w kąśliwych uwagach. Część pozostałych gości gospody dyskretnie wyszło. Część z daleka dołączyło do szykanujących. Alena zniknęła. Tu'mak napotkawszy jego spojrzenie skinął głową. Wyciągnął spod lady kawałek drewnianego młota. Więc nie wszyscy się z tobą zgadzają Gringard. Postawa barmana napełniła go otuchą.... która szybko rozeznała się w sytuacji i uciekła.
- Są rozdrażnieni. - tym razem zaniepokojona Eleein - Możliwe, że od początku chcieli tylko znaleźć pretekst. Wiesz dobrze, że twoja obecność tutaj przeszkadzała mu jeszcze kiedy terminował.
- Wiem. - Starał się słuchać głosu dziewczyny. Starał się nie myśleć o tym, że nie reaguje na obrazę swoich braci. 
- Masz jakiś pomysł?
Cisza.
- Myślisz, że naubliża ci i się znudzi? Możliwe, ale zapewne zechce zabić tę nudę... i ciebie. Nic tak nie robi na morale grupy jak pokazowa śmierć...
- Eleein. - ostrzegł - Przestań. 
- Chcę pomóc.
- Więc myśl o pokojowym rozwiązaniu.
- Czemu ci tak na nim zależy? I tak już zrobiliście zbyt wiele. Przyjdą i zamkną gospodę, nawet jeśli jakimś cudem nikt nie zginie. Nie zostaniemy tutaj. O tym pewnie też wiesz.
- Jeśli się odkryjemy Dax dowie się kto zabił ich nadzorców. Jak myślisz, co się wtedy zrobią? Będą szukać zemsty. Za Osią. 
- Kolejnej wojny nie przetrwamy. - nie był pewny czy towarzyszka mówi do niego czy do siebie samej.
- Nie. - rzucił w pustkę.
- Odwaga cię opuściła?! - Gringard nie tracił zapału - Moi ludzie nie mogą już na ciebie patrzeć. Pieprzony pomiot Etharii!! Stawaj do walki, oni chętnie pokarzą co u nas się sądzi o takich jak ty. Prawda, panowie? - odpowiedział mu ochoczy odzew - No, chyba, że chcesz poczekać aż ta twoja baba się obudzi. Wtedy zawsze możemy powalczyć sobie z nią.
Fathor odszukał poza tłumem Eleein. Miała rację - nie odpuszczą. Było też pewne, że musi wyprowadzić stąd wszystkich zanim Hostbeer się wybudzi. Inaczej wszytko pójdzie na marne. Zawsze będzie można próbować ucieczki...
- Eleein. - pomimo, że myślowe połączenie tego nie wymagało patrzył wprost na nią - Wiesz co muszę zrobić.
- Ani mi się waż.
- Zostań tutaj. Weź nasze rzeczy. Zobacz co z gospodynią. Dołączysz do mnie za parę dni. Będę w ciągłym kontakcie. 
- Ani mi się waż! - widział jak jej drobne ciało się trzęsie, jak oczy stają się szkliste.
- Nie ma wyboru. 
Spojrzał wprost na Gringarda. 
- Nie będę z wami walczyć. - wypowiadał słowa powoli, wplatając w nie, dawno nie używany, zimny ton - Jestem Białą Wyrocznią. Wiernym sługą rodu Naranaya - jedynego z najważniejszych, panujących w Etharii. Poddam się rozkazom jedynie mojego władcy lub monarsze równemu mu statusem. Jeśli chcecie mojej śmierci panowie to jedyne miasto, w którym jej doczekacie to Kengen****. 
Odkrył nieznaczną część swojej mocy. Eleein ze łzami w oczach wybiegła z pomieszczenia i wdrapała się po schodach na górę. Nikt z dziewiętnastu mężczyzn nie zwrócił na nią najmniejszej uwagi. Gringard wytrzeszczył oczy, zamykał i otwierał usta. O tak, tak. Myśleliście, że macie nas z głowy, jaka szkoda.... Czuł irracjonalną dumę z tego co właśnie zrobił. Brakowało mu tego. Tytułu Wyroczni. Wspomnienie władcy odżyło w jego pamięci. Zupełnie jakby rozmawiali jeszcze wczoraj. Wyprostował się. Mimo, iż wiedział, że zostały mu sekundy świadomości. Nie może stawiać oporu, muszą stąd wyjść - jak najszybciej. Jeden ze starszych wojowników okazał się być psychoanalitą. Pierwszy odzyskał zimną krew. Protokołu trzeba dochować. Fathor wyczuł moc zbliżającą się do jego bariery. Nie mógł stawiać oporu. 
Stojący za barem Tu'mak w ciszy obserwował kolejne wydarzenia. Jak Kemarończyk upada na podłogę. Jak nadzorcy w pośpiesznie wywlekają go za drzwi gospody. Jak po cichu, nerwowo rozmawiają między sobą. Jak ostatni goście szybko opuszczają budynek. Na żadne z tych zdarzeń nie zareagował. Stał sparaliżowany, trzymany mocno przez magię sączącą się potokiem z palców małej, niepozornej Eleein. Nie wiedział kiedy znalazła się obok niego. Przysiągłby, że uciekła do swojego pokoju. 
- Nie teraz Tu'mak. - szepnęła - Teraz musimy zapobiec wojnie.

*  *  *

W zwykle gwarnej gospodzie pozostała tylko ona, Tu'mak i nieprzytomna Hostbeer. Mężczyzna chrząknął, próbował poruszyć ramionami. Eleein miała ochotę kogoś uderzyć. Bardzo, bardzo mocno. Niestety w chwili obecnej główny obiekt jej nienawiści dał się pojmać pomagierom z Dax, którzy zrobią wszystko żeby dostarczyć go do królowej. Pewnie już licytują o ile szczebli w hierarchii przeskoczą kiedy rzucą go pod tron....
- Uspokój się dziewczyno. - basowy głos barmana przerwał ciszę - Wszyscy już wyszli. Puść mnie. 
Czarodziejka niechętnie usłuchała. Odeszła od rozprostowującego kości Tu'maka i stanęła nad właścicielką. Jej oddech był już głębszy. Niedługo się wybudzi. Nic poważnego. Silne emocje. Wiedziała, że powinna spróbować ją przenieść, zrobić okład, dać wody. To zrobiły Fathor. Tfff, też mi coś. Tak to jest jak się jest zwykłym człowiekiem. Wyminęła gospodynię i podeszła do otwartych drzwi wejściowych. Na zewnątrz panował już zmierzch. Nie słyszała głosów nadzorców. Musieli rzucić wyciszenie. Kopnęła z całej siły o framugę. Z tyłu rozległy się kroki. Tu'mak robił to co powinien - podźwignął kobietę, powoli przesunął i oparł o ścianę. 
- Trzeba by znaleźć Alenę. - powiedział - Ona wie jak wyleczyć.
- Jest w spiżarni. Widziałam jak tam ucieka. - odpowiedziała nawet nie odwracając się w stronę rozmówcy. 
Bez słowa zszedł do piwniczki. Eleein oddychała głęboko. Musiała się uspokoić. To nie pierwsze kłopoty, które mieli. Bywało gorzej. Problem polegał na tym, że przez ostatnie dziesięć lat jej jedynymi zmartwieniami były robale w pokoju i powalający sobie na zbyt wiele pijani goście. Po prostu, wyszła z wprawy. Oparta o drzwi wpatrywała się w rozwidlenie szlaku handlowego widocznego w oddali. Nie mrugała tak długo, aż przed oczami zaczęły pojawiać się mroczki. Musi wsiąść ich rzeczy, ocucić Hostbeer... i co? Jak on to sobie wyobrażał. Przecież te tchórze nie pozwolą mu odzyskać pełnej świadomości tak długo jak się da. Jak odnajdzie go bez połączenia myślowego? Skąd ma wiedzieć, w którą stronę iść? Zgrzytnęła zębami. To Kemarończyk zawsze wyruszał do Limaranu po trunki. To on przejmował z drogi wozy z zaopatrzeniem. Ona nigdy nie wychodziła tak daleko. Nie chciała widzieć tego kraju. Bogatych i zadufanych w sobie stworzeń, które zniszczyły jej dom i zabiły przyjaciół. To nie byli ludzie, nie dla niej. Od początku była przeciwna planowi Fathora. Chciała przeczekać najgorsze, a potem wrócić. Nawet jeśli nie do Elrandiru, to gdziekolwiek - byle po wschodniej stronie. Umieli walczyć. Poradziliby sobie z bandytami. Może udałoby się kogoś odnaleźć. Jednak jej towarzysz zwlekał. Znała powód, choć nigdy nie wypowiedziała go głośno. Czekał na króla. Wmawiał sobie, że najwyższy z rodu Naranaya przeżył, że udało mu się opuścić Kengen. Chciałeś być tym, który jako pierwszy do niego dołączy. Jako pierwszy wyciągnie rękę. Przejdzie razem przez granicę. Kretyn. Potem było tylko gorzej. Po dwóch latach od śmierci monarchy Fathor wciąż czekał, a granicę zamknięto. Oś stała się narzędziem Zachodu, który obwarował ja swoimi ludźmi, wysycił swoją magią, naszpikował fortecami i zamknął przed wszystkimi, którzy nie mieli w ręku upoważnienia tutejszych królów. Skończyło się tym, że swobodę migracji miały jedynie ptaki i bezmyślne zwierzęta. Zresztą ostatnio obydwoje podejrzewali, że żołnierze z Fusumy specjalnie napuszczają na zachodnie wioski stada warnogów. Nie ma lepszego dowodu na ukazanie braciom dzikości wschodu, niż napady "wschodnich" krwiożerczych bestii. Tak więc od kilku lat znajdowali się w patowej sytuacji. Nie mogli wrócić, ale też nie mogli rozpocząć nowego życia tutaj. Od razu znalazłby się ktoś komu sąsiedztwo Dzikich by przeszkadzało. Przypuszczała, że w ciągu dziesięciu lat więzienie to najlepsze co mogłaby ich spotkać. Dlatego zostali u Hostbeer. Jako biedna siła robocza nie wzbudzali aż tylu negatywnych emocji. Walorem było też miejsce - blisko granicy, gdzie ludzie byli bardziej nawykli do... inności. No i sama gospodyni. Przez te lata dogadywali się lepiej i gorzej, ale trzeba było przyznać, że była wobec nich w porządku. Pozostała dwójka również.... Tylko nie mów mi, że wykorzystałeś okazję. Nie mów, że poszedłeś go szukać....
- Co żeście przeskrobali, co?
Czarodziejka wzdrygnęła się. Tuż za nią stał Tu'mak ze skrzyżowanymi rękoma. Nie trzymał w nich młota - to dobry znak. Wyrwana z zamyślenia zajrzała do środka gospody. Hostbeer zniknęła. 
- Zanieśliśmy ją do mieszkania. - zauważył jej wzrok - Już się obudziła. Alena z nią jest.
- To dobrze. - wcale nie miała teraz ochoty te tego typu rozmowę. Nie czuła się z tym dobrze. W końcu okazało się, że parę dobrych lat ich okłamywali.
- O co chodzi dziewczynko? Czemu go nie zabili? Co to za ważny ród, co to jak go usłyszeli nadzorcy, to podkulili ogony, co?
Eleein westchnęła cicho. Jeśli dorwę cię żywego Fathor to skopię cię jak worek topkoków*****. Ostatecznie wersja historii o ucieczce z płonących lasów Euphrazji musi zostać obalona...
- To nie prawda, że mieszkaliśmy kiedyś na neutralnych terenach. - Z prawdą jest jak z zaklęciem ochronnych - pomyślała - im szybciej się ją wypowie, tym lepiej.
- Fathor faktycznie pochodził ze Świętego Lasu, ale moim domem jest Taja. To jedno z miast Sojuszu Południowego. Wiesz czym jest Sojusz? - odwróciła się.
Tu'mak przytaknął.
- Też przeżyłem Wojnę Arreńską dziewczyno. Wiem, kto nas zaatakował.
Świetnie. 
- Ja... pochodziłam z bardzo bogatej rodziny. Dzięki powiązaniom całą swoją edukację odebrałam w Elrandirze. - widziała jak mężczyzna spina się na tą nazwę. Nie było rady, musiała mówić dalej. - Szybko okazało się, że nie jestem jakoś specjalnie uzdolniona. Wiesz, podstawowe czary. Magia lecznicza. Nie mogłam wykonywać wszystkich zlecanych mi zadań. Potrzebowałam partnera. Kogoś, kto będzie moim mieczem. No... młotem. Wtedy w Świętym Lesie poznałam Fathora. Był niesamowicie silny. - poczuła ciepło w klatce piersiowej na samo wspomnienie pierwszych chwil ich znajomości - Nie miał celu w życiu. Nie wiedział co robić. W co ma wierzyć. Ja, jedynie pokazałam mu kierunek.
- Elrandir jak rozumiem?
- Tak. - zignorowała ton jego głosu - Zgodził się pracować ze mną. Razem byliśmy naprawdę nieźli. - uśmiechnęła się nonszalancko - Zawsze wiedział co robić. Wyciągał mnie z takich tarapatów, że... lepiej nie mówić. W każdym razie, ja też się przy nim trochę podciągnęłam. W końcu to Kemarończyk, również zna magię. Zauważono nas. Zaczęliśmy służyć pod rozkazami migite i wtedy, pewnego dnia, to się stało...
Tu'mak uniósł brew.
- Podczas zdawania sprawozdania naszego przełożonego odwiedził... - zawahała się - król.
Osiłek wziął głębszy oddech. Trudno było jej odczytać cokolwiek z jego twarzy. Zaraz każe mi się wynosić. Gestem zachęcił żeby kontynuowała.
- Fathor zrobił na nim bardzo dobre wrażenie. Zresztą wzajemnie. Po paru tygodniach otrzymał stanowisko wyroczni. Był blisko króla. No, ja też... siłą rzeczy. Bo wiesz, ten kretyn uparł się, że beze mnie nigdzie się nie przeprowadzi. Mieszkaliśmy w zamku. Aż do wybuchu wojny. Wtedy nasz król - przepraszam, przepraszam Tu'mak. O niektórych rzeczach nie możesz wiedzieć, nie do końca. - nagle zniknął. Byliśmy zdezorientowani. Wojska atakowały. Trzeba było rozkazów, lecz nie wiadomo było kogo słuchać. Panował chaos. Dlatego też, wysłano nas na zachód. Mieliśmy sprawdzić czy nikt go nie widział, nie słyszał. - zrobiła przerwę na oddech. Teraz mogę powrócić do całkowitej prawdy - Niestety po zaledwie tygodniu spędzonej na wszej ziemi doszły nas wieści o straceniu naszego władcy w Kengen. Wszystko działo się błyskawicznie. Bariery Etharii upadły. Wojska Trawendall zalały wschód. Każda godzina przynosiła wieści o następnym mieście obróconym w popioły. A potem jeszcze podpalenie Euphrazji.... Nie wiedzieliśmy co robić. Fathor chciał dalej szukać króla. Nie wierzył w zwycięstwo Arianny. Ale straciliśmy kontakt z naszymi przełożonymi. Rozkazy, które otrzymaliśmy wcześniej, nie zezwalały na wkroczenie na ziemie Tenebrium. A my nie mogliśmy złamać wytycznych. Tak nas wyuczono. - zaśmiała się gorzko - Teraz kiedy o tym myślę wydaje się to takie głupie. Sytuacja nadzwyczajna, wojna - mogliśmy ruszyć. Z drugiej jednak strony, gdyby czystki "dzikich" zastały nas w pobliżu Kengen... Pewnie nie mogłabym już dzisiaj tak swobodnie rozmawiać. Naszą "granicą" był Limaran. Fathor liczył na wieści od króla - dlatego zostaliśmy. Podążając do miasta natrafiliśmy na tą gospodę. Musieliśmy chyba wyglądać żałośnie, bo Hostbeer zaproponowała nam nocleg. I tak już zostaliśmy... Nasłuchiwaliśmy wieści, potem Arianna zamknęła Oś. Resztę już znasz.
- A ten cały ród? Chodzi o rodzinę króla?
- Tak.
- To mi się teraz zgadza, co się tak wystrachały. - zahuczał przyglądając się uważnie dziewczynie - Zdaje mi się teraz, że mówisz jak było. Ale, skoro on taki ważny... to czemu go nie zabili?
Chciałbyś.
- Chodzi o jedno z oświadczeń wydanych przez waszą królową podczas wojny. Nakazuje ono na wydanie każdego członka Rodu Naranaya lub jego bezpośredniego poddanego w jej ręce. Przypuszczam, że chciała się pobawić w publiczne egzekucje.
- Ja nie obrażam twoich, ty nie obrażaj moich Etharianko. - przerwał jej spokojnie. Pierwszy raz od początku ich znajomości wypowiedział na głos to słowo. - Rozumiem, że i u nas podobnie, trzymają się wydanych poleceń.
- Dokładnie. - przyznała - Arianna nigdy nie cofnęła tego pisma. Fathor to wykorzystał. To był jedyny sposób na to, by zakończyć bez rozlewu krwi. Nawet jeśli stawilibyśmy opór, nadzorcy wróciliby i, wiesz dobrze, w najlepszym przypadku zamknęli gospodę.
- A więc prowadzą go do stolicy?
- Tak myślę.
- Wiesz, gdzie teraz jest?
- Nie. - przyznała.
- Co chcesz zrobić?
- Wezmę nasze rzeczy i wyruszę za nimi. - zacytowała słowa Fathora - Kiedy tylko odzyska świadomość uda mi się go dokładnie namierzyć.
- Zabijecie nadzorców ?
- Nie wiem Tu'mak. Jeszcze o tym nie myślałam.
- Powiedziałaś, że trzeba zapobiec wojnie.
- Miałam na myśli to, żeby znaleźć Fathora zanim trafi na terytorium królowej.
- Kemarończyk nie ratuje tylko nas. Ratuje też swojego króla.
Eleein zaskoczona spojrzała na barmana. Jak tak szybko się tego domyślił?! Nawet ja się waham czy..
- Może i jestem prostym człowiekiem - powiedział - ale wiem co to znaczy nadzieja. A szczególnie ta mała.
No proszę... Nigdy by mi do głowy nie przyszło, że ma w swoim życiorysie coś prócz rozlewania piwa i pokazowego wywijania młotem.
- Myślę, że może mieć taki plan. - przyznała - Dlatego muszę go powstrzymać, zanim jakiś człowiek Arianny się nim zainteresuje albo narobi innego bałaganu.
- Pójdę z tobą. - oświadczył spokojnie mężczyzna.
- Słucham?!
- Sama powiedziałaś, że do zadań potrzebujesz towarzysza. Chętnie wyruszymy, ja i mój młot. Poza tym, to przyjaciel. Przyjaciół nie zostawia się na pastwę nadzorcom. Może ja i stąd, ale też tych gości nie lubię.


----------------------------------------------------------------------------------------
* Nazywana też Świętym Lasem. Niewiele jest miejsc w świecie Osi, które owiane są takimi legendami jak to miejsce. Jest to ogromny, niezbadany las porastający centralno-wschodnią część Etharii(patrz: wschodniej części Osi). Mało jest śmiałków wśród ludzi, którzy odważyli się zapuścić w jej głąb; lecz wielu takich którzy o tym skrycie marzyli. Jest to również ojczyzna Komeranów i jeszcze jednej "innej" (nie poznanej jeszcze przez nas) rasy. Jeśli wierzyć relacjom i pieśniom współbraci Fathora (autorka ostrzega, iż mają oni skłonności do nieustannego wychwalania swojej ojczyzny - czasem nawet aż do przesady) to w sercu puszczy kryje się miasto-matka Seledaron, które swoim pięknem przyćmiewa nawet biblioteki Kuramonam (<- a to już zupełnie inna historia).
Pojedynczy śmiałkowie rasy ludzkiej, którzy na wpółobłąkani powrócili z tej głuszy, opowiadają o magicznych stworzeniach, zjawach i przerażających odgłosach wypełniających te lasy (Komeranowie na te wieści uśmiechają się pobłażliwie). Niezbitym faktem jest jednak to, że modlitwy wznoszone gorliwie pod ścianą prastarych drzew czasami się spełniają, a wierni którzy "doświadczyli" cudu znajdują w swoim pobliżu liście taroty rosnącej tylko na obrzeżach Euphrazji (A-psik...). Nikt nie ma wątpliwości, iż jest to miejsce szczególne. Stanowi miejsce wędrówki i kontemplacji królów oraz potężnych wojowników, którzy by doświadczyć odpoczynku udają się pod pewne szczególne drzewo. Z zebranych przez autorkę danych wynika, że jedynie trzech Wschodnich Władców unikało tego miejsca. Jeden z nich od trzydziestu czterech lat zasiadał na tronie Bellegrotu.......... 
** W świetle prawa Tenebrium każdy, pozbawiony zdolności gradacyjnej człowiek musiał oficjalnie przynależeć i pracować na korzyść swojego pana. Większość chłopskich rodzin od pokoleń pracowała u określonego władcy. Zdarzali się jednak uciekinierzy, którzy woleli wieść 'bezproduktywne' życie. Wyłapywanie ich i karanie należało do zadań nadzorców. W okresie Rekrutacji sprawujących ten urząd na szlakach było szczególnie wielu. Co prawda każdy człowiek miał teoretycznie zagwarantowane prawo do startu w testach, lecz (jak to zwykle bywa) praktyka okazywała się trudniejsza. Chłop musiał mieć pisemne przyzwolenie swojego pana. Niektórym udawało się je uzyskać. Jednak ci, którzy mieli szanse na polepszenie swojego statusu społecznego dzięki wyjątkowym zdolnościom często bywali powstrzymywani przez Rody. Czasem ze zwykłej złośliwości, czasem z potrzeby większej liczby rąk do pracy w gospodarstwie. Prośby i błagania kończyły się więc często ucieczką delikwenta, który w odmowie wyjazdu widział swoje duże szanse na lepsze życie. Rody zgłaszały zaginięcia głównym miastom. Nadzorcy dostawali zlecenia. Mieli czas - aż do przekroczenia przez śmiałka Areny w jednym z rekrutujących miast.
***warnóg - odmiana wilka, pochodząca z północnej części Etharii. Bliższych danych o tych zwierzętach brak; jak dotąd zachowało się mało świadków, którzy mogliby o nich coś opowiedzieć.
****Kengen - stolica Trawendall (zachodniej części Osi) rozpościerająca w dolinie krainy zwanej Tenebrium. Siedziba rady królewskiej i Królowej - we własnej osobie. (UWAGA: Fathor powołuje się tutaj na prawo wprowadzone podczas wojny Arreńskiej, które nigdy oficjalnie nie zostało anulowane. Głosi ono, że każdy kto ogłosi się publicznie członkiem bądź też bliskim sługą Rodu Naranaya (jednego z najważniejszych po stronie wschodniej) ma zostać doprowadzony przed jej oblicze, a następnie publicznie stracony. W Kengen.
*****Autorka służy informacją, że topkoki to bulwiaste rośliny uprawiane powszechnie w świecie Osi. Zaraz po wykopaniu warzywa z gleby należy oczyścić go z bytującej na nim fauny. Najczęściej i najłatwiej robi się to poprzez zagarnięcie do wora i porządne uderzanie (czym, zależy od inwencji twórczej regionu). Wszystkie nieproszone paskudztwa uciekają i zapadają się z powrotem pod ziemię - dosłownie.

1 komentarz:

  1. Blog został dodany do Katalogu Euforia. Pozdrawiam, taasteful. ♥

    OdpowiedzUsuń

Nessa Daere